Odwrócił się ku
drzwiom, by stanąć twarzą w twarz z osobą, która właśnie pojawiła się w
komnacie. Słuch go nie mylił — faktycznie dobrze ją znał.
Wysoka kobieta patrzyła
na niego z uśmiechem błąkającym się po ustach. Ramiona otulała jej kaskada
włosów, przywodząca na myśl płaszcz utkany z rozgwieżdżonego nieba. Oczy o
fiołkowej barwie wpatrywały się w Faya z pozornym rozmarzeniem, ale skrywał się
w nich błysk o znaczeniu trudnym do odgadnięcia. Przybyszka postąpiła w głąb
pomieszczenia, ciągnąc za sobą suknię z błyszczącego materiału. Obracając się w
stronę Kreatora, skłoniła się mu, na co odpowiedział skinieniem głowy.
— Pani Riono. — Fay
odwzajemnił uśmiech. — Rzeczywiście, minęło sporo czasu.
Riona przeszła obok
Łowcy, zatrzymując się przy biurku. Odchrząknęła cicho.
— Tak jak mówiłam, to
niepokorna istota… Przynajmniej takie mam wrażenie. Szkoda! Pochodzi z tak
pięknego, baśniowego świata, bardzo podobnego do twojego.
Choć w głosie Riony
faktycznie wybrzmiał żal, Fay skrzywił się na te słowa. Nie znosił misji, które
przypominały mu o domu, przywołując przykre wspomnienia.
— Najwyraźniej nie
zawsze wszyscy mogą żyć długo i szczęśliwie — mruknął.
— Dlatego trzeba jej
pomóc. — Pokiwała głową z entuzjazmem. — Po prostu zbłądziła na złą drogę.
Muszę jednak przyznać, że to dosyć osobliwy przypadek. Rzadko zdarza się, żeby
bohaterka z rodziny królewskiej zbuntowała się przeciwko historii. Ta
dziewczyna jest nie byle kim. To księżniczka. Takie postaci zwykle nie
sprawiają żadnego problemu, bo są bardzo podatne na wszystkie klątwy, czarną
magię… — Wyliczała na placach, przechadzając się w tę i z powrotem. — Wiesz,
wrzeciono, sto lat snu, te sprawy. Ich umysły są zaprogramowane tak, by
posłusznie czekały na odczynienie złego uroku i wybawienie.
Fay
sięgnął po akta misji i prześlizgnął się wzrokiem po treści raportu, z
zastanowieniem marszcząc brwi.
—
Królestwo Emmerish — powiedział do siebie, smakując te słowa, jak gdyby po ich
brzmieniu mógł wyobrazić sobie miejsce. — Emmerish.
Dźwięk
tej nazwy wywoływał w nim dziwne emocje. Nigdy wcześniej nie słyszał o Emmerish,
a mimo to poczuł ukłucie nostalgii, a przed oczami stanęły mu pola i łąki, po
których biegał jako dziecko. W umyśle znikąd pojawiło się wspomnienie szumu
wiatru i lśnienia świetlików ganianych przez młode wróżki. Potrząsnął głową i
wyprostował się, wracając do rzeczywistości.
—
To bardzo prosta opowieść, przynajmniej w założeniu. Dziewczyna miała zostać
schwytana przez złych faerie i poczekać na ratunek z rąk księcia, a potem żyć z
nim długo i szczęśliwie, ale coś nie wyszło. Książę zaginął bez śladu,
królestwo nękane jest przez ataki ze strony wróżek, a księżniczka prowadzi z
nimi aktywną walkę. — Słysząc „faerie”, Fay cały zesztywniał.
—
Czasem do najprostszych opowieści najłatwiej wprowadzić chaos — wtrącił się
Kreator. — Wysłaliśmy tam Łowców, żeby naprawili historię, ale wiele wskazuje
na to, że mogła jeszcze bardziej się pogmatwać. Nie wiemy nawet, czy Łowcy
żyją.
Po
słowach Hmm’oganina zapadła głucha cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem
zegara. Starzec siedział, skubiąc długą brodę i w zamyśleniu patrząc na Faya. Riona
z kolei cały czas lekko się uśmiechała, opierając się o ścianę.
—
A co z wysłaną przez nich wiadomością? Czy mogę ją zobaczyć? — Fay zdecydował
się przerwać milczenie.
—
Niewiele da się z niej wywnioskować, ale
podejdź, proszę.
Sfatygowana
koperta wyglądała, jakby przebyła długą i trudną przeprawę. Adres zapisano
drżącym, niewyraźnym pismem, na widok którego Fay od razu umiał sobie wyobrazić
roztrzęsienie nadawcy. Wyciągnął list, ujmując go ostrożnie, po czym rozprostował
pomiętą kartkę.
Potrzebujemy wsparcia, jesteśmy
uwięzieni. Ona wie, kim jesteśmy. Wie o Biurze. Wiedziała już gdy zobaczyła nas
po raz pierwszy. Chce zmienić całą historię. Wyślijcie kogoś, BŁAGAMY.
Napisana
w pośpiechu, jak przypuszczał Łowca, wiadomość nie miała podpisu, co więcej,
odczytanie jej sprawiło mu niemały kłopot. Wyświechtany papier barwiły
podejrzane plamy, których nie umiał zidentyfikować. Chociaż list był tak krótki
i niezbyt konkretny, jego treść zdążyła nim wstrząsnąć.
—
To pierwszy raz, kiedy ktoś z Biura odwiedził ten świat, prawda? W takim razie
skąd ktokolwiek z bohaterów wiedział o jego istnieniu?
—
Dobre pytanie. — Hmm’oganin zdjął okulary i przetarł oczy, wzdychając. —
Właśnie tego chcielibyśmy się dowiedzieć. Logiczne byłoby założenie, że ktoś
jednak przybył tam przed wysłanymi przeze mnie Łowcami i coś powiedział
księżniczce… ale problem polega na tym, że żadne z naszych urządzeń nie wykryło
wcześniejszych wizyt w tym świecie.
—
Mimo wszystko chyba musi być w to zamieszany ktoś z Biura. — Riona przygryzła
wargę w zamyśleniu. — Ciekawe tylko, w jaki sposób.
Fay
powoli pokiwał głową. Nie będzie łatwo,
pomyślał, zbierając z biurka wszystkie materiały dotyczące misji. Na szczycie
sterty położył niepokojącą wiadomość od Łowców. Wielki zegar na ścianie wydał z
siebie przeraźliwy, jęczący dźwięk, a wskazówki przesunęły się w stronę napisu
„GODZINA XVII — czas aktywnej fantazji,
ale dobrze byłoby też wypić kawę”.
—
Trzeba naprawić to ustrojstwo. — Kreator łypnął na tarczę z dezaprobatą. — Od
kiedy w świecie Wyobraźni źle się dzieje, zaczął strasznie skrzeczeć, co tylko
dowodzi, że naprawdę trzeba przywrócić tu porządek. Lepiej już idź, Fayu.
Powinieneś porządnie wypocząć, zanim wyruszysz, a chcielibyśmy, żebyś zrobił to
jak najszybciej.
Łowca
skłonił się i wycofał w kierunku ozdobnych drzwi. Gdy wyszedł i zamknął je za
sobą, przez chwilę nasłuchiwał, czy zza ściany nie dobiegają przyciszone głosy,
ale odpowiedziała mu cisza. Smok namalowany na wrotach spojrzał na niego srogo,
jakby usiłował zachęcić go do odejścia, więc Fay niechętnie ruszył w stronę
schodów, po czym udał się w kierunku swojego pokoju.
Dotarłszy,
omiótł pomieszczenie wzrokiem, z niejakim żalem dostrzegając kupkę książek na
biurku, czekających na przeczytanie i kuszących wielobarwnymi okładkami. Niestety,
lektura musiała poczekać — kto wie, jak długo, biorąc pod uwagę, że miał przed
sobą potencjalnie długą i niebezpieczną podróż.
Usiadł
na krześle, po czym wyciągnął dłoń, zataczając nią okrąg wokół lampy stojącej
na blacie. Mrucząc słowa zaklęcia, pstryknął palcami, a wtedy kaganek
rozbłysnął bladofioletowym światłem, w którym tańczyły tajemnicze ogniki w
różnych kolorach. Blask przykuwał wzrok i hipnotyzował, więc Fay przyglądał mu
się przez dłuższą chwilę. Magiczna lampa była pamiątką z jednej z pierwszych
misji i zawsze dodawała mu otuchy. Miał do niej sentyment, bo przypominała mu o
świetlikach pochodzących z jego świata, więc często jej używał.
Opierając
się wygodnie, zaczął ponownie studiować materiały otrzymane w gabinecie
Kreatora. Nie było ich dużo, więc nie dowiedział się zbyt wiele, ale niepokoił
go fakt, że w obcej historii występowały wróżki — i to w roli czarnych
charakterów. Oczywiście wiedział, że każdy autor mógł inaczej wyobrażać sobie
faerie, więc pewnie były stworzenia znacznie różniące się od niego, ale mimo to
czuł się nieswojo. Co więcej, skoro główna bohaterka toczyła z nimi wojnę, to
niewykluczone, że nie ucieszy się na jego widok. Im więcej myślał o tym, co
mogło przynieść to spotkanie, tym bardziej nerwowy się stawał. Prześledził akta
w poszukiwaniu informacji dotyczących zaginionych Łowców. Niestety, żadnego z
nich nie zdążył poznać w Biurze, ale wydawali się na tyle charakterystyczni, żeby
mógł ich rozpoznać z opisu.
Robiło
się coraz ciemniej, a zza okna do pokoju wpadał chłodny wiatr. Fay sięgnął po
koc, którym szczelnie się opatulił. Skulony na krześle, przyglądał się, jak zza
szyb nadciągają chochliki, przyciągane blaskiem lampy. Popiskując, zaczęły
gromadzić się i wirować wokół kaganka. Łowca ziewnął przeciągle, czując, że
zmęczenie zaczyna przejmować nad nim kontrolę, więc wstał, by zgasić światło i
nakłonić rój stworzeń do odejścia. Zamknąwszy okno, położył się na łóżku,
skrywając pod kołdrą zziębnięte stopy. Sen nadszedł niedługo, lecz nie był tak
spokojny i odprężający, jak Fay mógłby się spodziewać.
Chłopiec
leżał na ziemi z zamkniętymi oczami, wdychając powietrze przepełnione zapachem
kwiatów. Źdźbła trawy kołysały się na wietrze, drażniąc i łaskocząc jego skórę,
jakby próbowały się z nim droczyć. Odetchnął głęboko i spojrzał w górę. Po
niebie leniwie przesuwały się obłoki, towarzysząc wiosennemu słońcu, które
rozświetlało pokryte zielenią wzgórza.
Zdawało
się, że czas się zatrzymał. Do czułych uszu dobiegał jedynie odgłos piszczących
chochlików, otaczających go ze wszystkich stron, kręcąc się wokół dłoni i stóp.
Człowiekowi trudno byłoby wyłowić go wzrokiem spośród traw, ale dzikie
stworzenia wyczuwały magiczną krew, podążając za nią jak słoneczniki śledzące
wędrówkę słońca.
—
Fay! — Radosny krzyk przerwał mu rozmyślania. — Fay, jesteś tu?! Odezwij się!
Stęknął
z wysiłku, wspierając się na ręce. Podniósł się, osłaniając dłonią oczy i
wypatrując właściciela głosu. W oddali ujrzał chłopaka, który zaciekle machał,
rozglądając się w różne strony.
—
Elliot! — zawołał Fay. — Tutaj!
Elliot
podbiegł ku niemu, przeskakując gęste trawy. Na jego twarzy widniał szeroki
uśmiech, a oczy błyszczały entuzjazmem.
—
Ojciec planuje urządzić bankiet z okazji urodzin mojej siostry. — Pochylił się
do przodu, ciężko dysząc. — Odbędzie się za tydzień.
—
I to z tego powodu się tak cieszysz? Zawsze twierdziłeś, że twoja siostra to
bachor, który na nic się nie przydaje.
—
Bo to sto procent prawdy. — Elliot spojrzał na niego z powagą. — Ale tym razem
jest inaczej. Ojciec powiedział, że przyjadą goście z innych królestw i przywiozą
prezenty. Udało mi się go namówić, żeby poprosił o smocze czekoladki!
Smocze
czekoladki nie tylko smakowały wybornie, ale sprawiały, że ten, kto je zjadł,
na kilka godzin nabierał specjalnych zdolności, takich jak latanie czy
zionięcie ogniem. Czasem zdarzało się, że ktoś miał niecodzienne wizje. Od
kiedy jeden ze strażników pochłonął całe pudełko słodyczy i zaczął bełkotać o
inwazji przerośniętych bakłażanów na dworze, ich import został znacznie
ograniczony.
—
To nie wszystko! — dodał Elliot, podskakując z radości. — Będą też na przykład
cukrowe ważki, miód z kwiatu paproci i tygrysie jagody. Myślisz, że ktoś
zauważy, jak ze stołu zniknie butelka piwa?
—
Jeśli się postaram, to nigdy w życiu. — Fay uśmiechnął się przebiegle. — Mam
tylko nadzieję, że będzie dużo jedzenia dla wróżek.
—
Daj spokój, ojciec na pewno rozkaże przygotować cały osobny stół. To będzie
huczne przyjęcie, więc pojawią się wszyscy ważniacy faerie.
Jak
by nie patrzeć, Elliot musiał mieć rację. Vealia była piękną krainą pełną
bogactw i bujnej natury, ale wiele z tego zawdzięczała współpracy ludzi i
wróżek. Wzajemnie się wspierali, dzięki czemu udało im się zbudować harmonijne
społeczeństwo, które żyło w dobrobycie. Dzięki magii faerie i administracji
ludzi od wielu wieków w królestwie panował spokój i urodzaj.
—
Świetnie. To ile lat kończy twoja siostra?
—
Dwa. — Elliot wyglądał, jakby właśnie połknął cytrynę. — Robi się tylko gorsza
i gorsza.
—
Właściwie czemu wcześniej nie urządziliście takiego przyjęcia?
—
Nie wiem, ale podobno drugie urodziny to wyjątkowa data, bo wtedy symbolicznie
przestaje się być niemowlęciem, czy coś. Dziecku obcina się włosy i przebiera
je w dziwne ciuchy. Anabelle będzie strasznie głupio wyglądać. — Przyjaciel
wzruszył ramionami. — Dla mnie też zorganizowali taki bankiet, ale nic nie
pamiętam. Może to i dobrze.
—
Czasem nie do końca rozumiem ludzkie zwyczaje.
—
Ja też. — Elliot wyszczerzył się i klepnął Faya w ramię. — Ale przynajmniej nie
zbieramy nektaru z łąk koło miasta, jak niektórzy, ha, ha. Chodźmy do pałacu.
Fay
pokazał mu język i schował się za plecami chłopca, po czym machnął ręką w
stronę latających w pobliżu chochlików, a te zaatakowały włosy Elliota. Ofiara
zaczęła krzyczeć, patrząc z wyrzutem na chichoczącego przyjaciela.
—
Tym razem cię oszczędzę, ale pamiętaj, nie zadzieraj z faerie.
—
Drodzy goście i poddani! — Król postukał łyżeczką o kielich. — Zebraliśmy się
dzisiaj, aby uczcić dzień drugich urodzin mojej córki, a dla was, mieszkańcy
Vealii, księżniczki Annabelle! Chciałbym serdecznie powitać smoczego
imperatora, królową ifrytów, cesarza podwodnego królestwa, a także księcia
faerie. To jeszcze nie wszyscy, słyszałem, że królewna z północy przypadkiem
ukłuła się kolcem róży i zasnęła, więc się spóźni, ale mam nadzieję, że
niedługo do nas dołączy.
Z
trudem usadowił niemowlę na kolanach, w czym przeszkadzał mu pokaźny brzuch. Z
wyrazem absolutnego zachwytu na twarzy pogłaskał dziecko po włosach. Annabelle
szeroko otworzyła zielone oczy i z ciekawością przyjrzała się twarzom
obserwujących ją gości, gulgocząc w sobie tylko znanym języku.
—
Czyż nie jest rozkoszna? — Władca złapał ją za policzek. — Za kilka lat będę
musiał osobiście rozprawić się ze wszystkimi adoratorami.
Annabelle
zirytowana nabrała powietrza w policzki i wstrzymała oddech, po czym wrzasnęła.
—
No, no, chodź do mamusi. — Kobieta w zdobnej sukni balowej czym prędzej zabrała
dziecko, które natychmiast zamilkło. — Kochanie, tyle razy ci powtarzałam,
żebyś tego nie robił.
Król
roześmiał się gromko, klepiąc się po brzuchu.
—
Kontynuując… — Uniósł kielich. — …chciałbym podziękować wam za przybycie i wznieść
toast za zdrowie Annabelle oraz dalszy rozwój Vealii. Jestem niezwykle
wdzięczny, że świętujecie dziś ze mną i zawsze wspieracie nasze królestwo.
Gościmy dziś przybyszów z odległych krain! To ogromny zaszczyt. Sidhmare,
książę faerie, zgodził się obdarzyć Annabelle błogosławieństwami swojego ludu.
Ukłonił
się księciu. Jasnowłosy, drobny mężczyzna o ostro zakończonych uszach
odpowiedział skinieniem głowy. Annabelle usiłowała zdmuchnąć z czoła zabłąkany
kosmyk włosów, który wymsknął się spod kolorowego czepka. Wierciła się,
wyraźnie zniecierpliwiona faktem, że musi siedzieć w niewygodnym ubraniu na
widoku tylu osób. Królowa dotknęła ramienia męża, usiłując go dyskretnie
ponaglić.
— Dobrze, dobrze. W takim razie — niech żyją
wszystkie królestwa, niech żyje Vealia i niech żyje Annabelle!
Wokół
rozległy się radosne okrzyki, a goście czym prędzej opróżnili kieliszki.
Królowa postawiła córkę obok siebie, więc ta z ulgą cisnęła czepek na podłogę i
podreptała w kierunku mniejszego stołu, przy którym siedzieli Elliot z Fayem
wraz z gronem innych dzieci.
—
Jestem w niebie. — Elliot pochłaniał babeczki czekoladowe z miną sugerującą,
jakby zaraz miał się rozpłakać. — Rany, jakie to jest dobre.
—
Spróbuj tego. — Fay podsunął mu talerz. — To ciasto z magicznymi nenufarami
zebranymi przez nimfy wodne.
—
Jeftef pefien, fe to jadalne? — wybełkotał Elliot, z wahaniem unosząc łyżeczkę.
— Frednio bfmi.
—
Zaufaj mi, jest najsmaczniejsze na świecie.
Nim
Elliot zdążył podjąć decyzję, mała rączka należąca do Annabelle złapała ciasto.
Księżniczka wpakowała je sobie do buzi, rozsmarowując krem na całej twarzy, co
zdawało się bardzo ją bawić. Przeżuła wypiek i pisnęła radośnie.
—
Chyba posmakowało — mruknął Fay.
—
No nieee. — Elliot sięgnął po chusteczki i zaczął nieporadnie wycierać buzię
dziecka. — I po co tu przyszłaś?
—
Mniam, mniam — odpowiedziała Annabelle obrażonym tonem.
Odwróciła
się ostentacyjnie, po czym podeszła do Faya, patrząc na niego z
zaintrygowaniem. Wyciągnęła umorusaną dłoń, by pociągnąć go za jasny lok.
Chłopiec syknął z bólu.
—
Czy książę Sidhmare zdecydował się dać jej nadludzką siłę? — wymamrotał, czym
prędzej odsuwając się od dziecka, ale Annabelle nie dawała za wygraną, sięgając
ku jego uszom.
—
Faerie — zaśmiała się. — Hi, hi. Bzydal.
Powiedziała
to bez złośliwości, za to z sympatią, jakby chciała się podroczyć. W jej oczach
zamigotały figlarne błyski.
—
Sama nie jesteś lepsza, pogadamy, jak będziesz miała komplet zębów — odgryzł
się Fay.
Dziecko
zagruchało w odpowiedzi i usiadło na podłodze. Elliot westchnął z irytacją,
unosząc siostrę i ostrożnie sadzając ją na krześle obok.
—
Przeziębisz się, nie mówiąc o tym, że będziesz jeszcze brudniejsza — pouczył. —
Trochę ogłady, w końcu w naszych żyłach płynie królewska krew.
—
Ho, ho, starszy brat świeci przykładem, myślałby kto. — Fay nie mógł się
powstrzymać.
Elliot
poczerwieniał, marszcząc brwi, ale nie odpowiedział. Mimo że nieustannie
narzekał na małą Annabelle, tak naprawdę dbał o siostrę i chciał być dla niej autorytetem,
ale od kiedy kilka miesięcy wcześniej poznał Faya, to młody faerie stał się
ulubieńcem dziewczynki.
—
Nie bądź taki mądry, tylko lepiej zajmij się realizacją naszego tajnego planu.
— Elliot rzucił mu znaczące spojrzenie. — Możesz przy okazji przynieść więcej
chusteczek, bo znając Annabelle, mogą się jeszcze przydać.
Fayowi
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Sekretna operacja dotyczyła zdobycia
butelki piwa, stojącego na stole dorosłych. W normalnych okolicznościach nie
sprawiłoby mu to żadnego kłopotu, ale wśród gości znajdowało się wiele
magicznych stworzeń, dla których wytropienie małego złodzieja faerie nie byłoby
zbyt trudne. Musiał więc uważać, ale gra była warta świeczki.
Miękko,
na palcach przeszedł koło władczyni podwodnego królestwa, starając się wyglądać
jak najmniej podejrzanie. Kobieta zerknęła na niego obojętnie, ruszając ustami
jak ryba. Przedostawszy się dalej, posłał niemrawy uśmiech smoczemu
imperatorowi, usiłując nie zdradzić się z obrzydzeniem, które poczuł na widok
tłustego mięsa leżącego na jego talerzu. Wyminął rozmawiającą z ożywieniem
grupę dżinów i ifrytów. Zatrzymał się przed grupą roześmianych nimf,
zastanawiając się, w jaki sposób przejść koło nich niezauważonym. Przez chwilę
stał w miejscu, wahając się, aż w końcu uznał, że najlepiej będzie po prostu
iść przed siebie i załatwić sprawę tak szybko, jak to możliwe.
Pewnym
krokiem przybliżył się do stołu, widząc butelkę wypełnioną bursztynowym
napojem. Jeszcze tylko parę centymetrów naprzód, a będzie mógł jej dosięgnąć. Wyciągnął
rękę najdalej jak potrafił, a gdy dotknął szkła, uśmiechnął się i szybko
zagarnął łup.
Poczuł
dłoń na ramieniu i przeklinając w duchu, powoli odwrócił głowę. Za jego plecami
stała kobieta o niecodziennej urodzie. Była nadzwyczaj wysoka, do tego stopnia,
że Fay, mimo że dość wyrośnięty jak na dziecko faerie, wyglądał przy niej jak
karzeł. Nieznajoma przekrzywiła głowę, przyglądając mu się na wpół karcąco, a
na wpół z rozbawieniem, a wtedy chłopiec zwrócił uwagę na jej niesamowite oczy
o intensywnie fiołkowej barwie. W wyrazie pociągłej twarzy kryło się coś
dostojnego.
—
Grzeczni chłopcy się tak nie zachowują — odezwała się. — Chyba powinieneś
odłożyć to na miejsce, prawda?
—
Pani… jest człowiekiem? — Skonfundowany, posłusznie odstawił butelkę.
—
I tak, i nie. Jestem przede wszystkim czarodziejką.
Fay
nieświadomie otworzył buzię, przyglądając się jej z zaskoczeniem. Człowiek,
który zdołał go złapać, i to w dodatku obdarzony magicznym darem! Nigdy
wcześniej nie spotkał takiej osoby.
—
Możesz mówić mi Riona — dodała, rozbawiona jego reakcją.
—
Ja mam na imię Fay.
—
Miło mi cię poznać. A skoro już rozmawiamy, Fayu, to chciałabym prosić cię o
drobną przysługę. — Pochyliła się nad nim, zniżając głos do szeptu. — Czy
możesz przekazać tę wiadomość księciu Sidhmare? To poufna sprawa.
Odsunął
się, nieufnie badając zawiniątko podane mu przez Rionę. Nie wyglądało, jakby w
środku miało znajdować się coś niebezpiecznego, ale fakt, że kobieta z
niewiadomych przyczyn nie chciała sama dostarczyć wiadomości, sprawiał, że
robił się podejrzliwy.
—
Dlaczego akurat ja?
—
Zależy mi na tym, żeby nikt inny nie zauważył, że coś mu przekazałam, a chyba
przyznasz, że wyróżniam się z tłumu. Spokojnie, to nic strasznego. —
Uśmiechnęła się przepraszająco. — W ramach podzięki coś ci podaruję.
Chłopiec
wcisnął zawiniątko za pazuchę i spojrzał na nią wyczekująco. Riona wyciągnęła
przed siebie zaciśniętą pięść i powoli otworzyła dłoń, na której migotało
zielone światło. Gdy zniknęło, oczom Faya ukazała się torba pełna cukierków.
—
To diabelskie karmelki — wyjaśniła. — Nie zjedz wszystkiego sam, zwłaszcza że
można mieć po nich mocne wrażenia.
Pochylił
się, z fascynacją przyglądając się prezentowi. Nie mógł uwierzyć we własne
szczęście.
—
Dziękuję bardzo!
—
Och, to drobiazg. Pamiętaj, żeby przekazać wiadomość. Pewnie jeszcze się
spotkamy.
Podniósł
głowę, żeby dodać coś jeszcze, ale czarodziejka zniknęła. Zdziwiony rozejrzał
się po sali, ale nigdzie nie uświadczył długich, czarnych włosów, ani choćby
człowieka o wzroście Riony. Podrapał się po policzku, przenosząc wzrok na
butelkę. Skoro raz został złapany, to lepiej było już nie ryzykować. Po namyśle
zabrał ze stołu stojak z chusteczkami i z powrotem ruszył w stronę Elliota.
Fay
gwałtownie się poruszył, gdy sen się zmienił. Wspomnienie bankietu zaczęło się
rozpływać. Zobaczył jeszcze twarz Annabelle, która witała go radosnym krzykiem,
kiedy wracał do stołu. Elliot nie był już naburmuszony i też oczekiwał jego
powrotu. Po chwili jednak obrazy zniknęły, ustępując kompletnej ciemności.
Mrok
przywołał kolejne wizje, tym razem nieskładne i niespokojne. Przyniosły ze sobą
sceny bitew, krzyki przerażonych ludzi oraz szczęk broni. Fay jęknął,
przewracając się na drugi bok, gdy przed oczami stanęły mu blade, wypełnione
przerażeniem twarze przyjaciół. Wiercił się coraz mocniej, a dłonie pokryły się
potem. Kolejne obrazy rozbłyskały w jego głowie, nie chcąc dać mu spokoju.
Dopiero gdy ujrzał krew i niemal poczuł jej zapach, nagle otworzył szeroko oczy
i usiadł w łóżku, z trudem łapiąc oddech.
Takie
sny długo już go nie nawiedzały. Jak na złość musiały nadejść właśnie noc przed
tak ważną misją. W sumie mógł się tego spodziewać — świat, do którego się
wybierał, tak bardzo kojarzył mu się z Vealią, że pewnie poruszył w nim
niejedną czułą strunę.
Był
środek nocy, a widok za oknem wydawał się nieprzystępny i zimny. Szafa rzucała
złowrogi cień, a jednostajne tykanie zegara zamiast uspokajać Faya,
doprowadzało go do szaleństwa. W jego naturze i tak nie leżał spokój i
bezczynne czekanie na rozwój wydarzeń, więc wyskoczył z pościeli, złapał
kaganek w jedną rękę, a materiały dotyczące misji w drugą, i podszedł do
drewnianych drzwi. Musiał się trochę nagimnastykować, żeby móc je otworzyć, a w
dodatku uczynić to możliwie cicho. Zawiasy zaprotestowały skrzypnięciem, kiedy
opuszczał pokój.
Stawiał
kolejne kroki po schodach, wokół siebie nie mając żywej duszy. Na szczęście w
ciemnościach umiał przemieszczać się równie zwinnie jak zwykle, choć czuł się
trochę nieswojo. Jeszcze nigdy nie wyruszał na misję w nocy. Teoretycznie nie
było to zabronione, ale nie sądził, by takie sytuacje zdarzały się za często.
Wrota
do Archiwum Misji zamknęły się za nim z głośnym hukiem, ale Hmm’oganin
strzegący wejścia tylko wymamrotał coś niezrozumiałego, a potem dalej smacznie
spał. Łowca podszedł do kontuaru, by trącić olbrzyma w bok.
—
Hej, obudź się.
Strażnik
z trudem rozchylił ociężałe powieki i spojrzał na niego półprzytomnie. Powrót
do rzeczywistości zajął mu kilka sekund, podczas których na jego twarzy zdążył
pojawić się wyraz zrozumienia, by po chwili ustąpić irytacji.
—
Zwariowałeś? — burknął. — Co ty tu robisz o takiej porze?
—
Muszę wyruszyć na misję — wyjaśnił Fay, starając się nie brzmieć zbyt
niegrzecznie. Przy całej niechęci do Hmm’oganina rozumiał, że niekoniecznie
uśmiechało mu się budzenie w środku nocy. — To sprawa niecierpiąca zwłoki.
Dostałem zlecenie bezpośrednio od Kreatora.
Podsunął
olbrzymowi akta misji, a ten wydawał się w lot zrozumieć, o co chodzi. Odchrząknął
i ze stęknięciem wyprostował się na fotelu, po czym zaczął szukać odpowiedniej
szuflady. Przełożył stertę papierów, na jednym z nich przybijając pieczątkę, a
następnie wcisnął przycisk otwierający przejście do innych światów.
—
Droga wolna, hmm, hmm… — zawahał się, by po chwili powiedzieć coś
nieoczekiwanego. — Powodzenia.
Fay
tak się zdziwił, że aż wymamrotał słowa podziękowania, i zwrócił się w stronę
wnęki wypełnionej niebieskim światłem. Portal migotał, pobłyskując bladymi
iskierkami, jakby zapraszał zbliżającego się Łowcę do wspólnej zabawy. Zanim
chłopak wkroczył do środka, zdążył pomyśleć, że jak zwykle działa pod impulsem
i to nie może skończyć się dobrze, ale już było za późno. Postawił stopę w kuli
energii, a znajome, nieprzyjemne uczucie ogarnęło całe jego ciało, wywołując
dreszcze na plecach.
Na
szczęście nie trwało to długo, lecz gdy chłodne światło wyrzuciło go ze swych
objęć, odkrył, że to nie koniec podróży. Zorientował się, że oczekiwany twardy
upadek nie następuje, i wtedy spojrzał w dół.
Nie
miał gruntu pod stopami. Co więcej, od powierzchni ziemi dzieliła go
niebagatelna odległość. Zielona trawa przybliżała się z każdą sekundą, a Fay…
leciał. Krzycząc w myślach najpaskudniejsze przekleństwa faerie, jakie tylko
przyszły mu do głowy, zaczął machać rękami i nogami, usiłując przypomnieć sobie
zaklęcia, które mogłyby go uratować. Zdążył rzucić czar w ostatniej chwili i wylądował,
dewastując klomb kolorowych kwiatów.
No pięknie. Niewłaściwa kalibracja
portalu czy kolejny atak? pomyślał, zaciskając zęby i
rozglądając się. Widok rozciągający się wokół wyparł tę myśl.
Wielkie
połacie zieleni wyglądały nad wyraz znajomo, zwłaszcza skąpane w słońcu. Mimo
że w Biurze panował środek nocy, to tu trwał pogodny, ciepły dzień. Bezchmurne
niebo zdawało się tak spokojne, że aż trudno było uwierzyć, że górowało nad
światem nękanym tyloma problemami. W oddali Fay widział ścieżkę prowadzącą do
miasta. Przydrożne chatki, otoczone dziesiątkami bratków, konwalii i innych
wiosennych kwiatów, prezentowały się malowniczo.
Łowca
odwrócił się i zobaczył zupełnie inną scenerię. Przed nim piętrzyło się wielkie
zamczysko o murach sięgających tak wysoko, że aż zakręciło mu się w głowie. Nad
budowlą wznosiło się mnóstwo wieżyczek o finezyjnych kształtach, ale jedna z
nich wyraźnie górowała nad resztą. Gdy Fay zmrużył oczy, dostrzegł grube,
poskręcane pnącza, które, jak po chwili się zorientował, wiły się już u stóp
zamku, prowadząc prosto do najwyższej wieży.
Wiedział,
co powinien zrobić. W końcu czytał o historii dziejącej się w Emmerish. Ta
droga wejścia do zamku z pewnością została przygotowana dla księcia, który miał
uratować główną bohaterkę. Książę zaginął, ale pnącza pozostały, a teraz,
szeleszcząc na lekkim wietrze, zdawały się mówić Łowcy, by z nich skorzystał.
Nie
tracąc czasu na zastanawianie się, ostrożnie postawił stopę na liściu. Zgodnie
z jego oczekiwaniami, okazał się sztywny i dość wytrzymały, by udźwignąć ciężar
chłopaka. Już z nieco większym przekonaniem podniósł drugą nogę.
Wspinaczka
okazała się mniej uciążliwa, niż sądził. Co prawda wolał nie spoglądać w dół,
ale chwytając kolejne liście, czuł się pewnie. Po chwili Faya zaczęło ogarniać
zmęczenie, ale pocieszał go fakt, że każdy cierń czy niewyrośnięty pączek od
razu usuwał się z drogi. Kiedy musiał wędrować tylko po pnączu zawieszonym
wysoko nad ziemią, by przedostać się na sąsiednie wieże, spociły mu się ręce,
ale powtarzał sobie w duchu, że nawet jeżeli spadnie, to uratuje się za pomocą
magii.
Z
trudem wykręcając szyję, by spojrzeć w górę, zobaczył, że cel znajdował się już
blisko. Sięgnął ku wieży, usiłując wymacać framugę okna. Podciągnął się i już
po chwili mógł wsunąć się do środka.
Zwinnie
wskoczył do komnaty. Jego uwagę przykuło różowe łoże z pełnym falbanek baldachimem,
stojące na środku i przytłaczające przepychem tak bardzo, że dostawał oczopląsu
od samego patrzenia. Postąpił o parę kroków, czujnie rozglądając się na boki.
Pomieszczenie było okrągłe, a wypełniały je meble i dekoracje utrzymane w
pastelowych kolorach, kojarzących mu się z babciną bielizną. Gdzie się nie
obejrzał, widział koronki, perły oraz świecące ozdoby. Z ciekawością przesunął
dłonią po toaletce, przyglądając się rzędom akcesoriów do włosów, ustawionych
koło pluszowego misia.
Pokój
sprawiał wrażenie, jakby należał do małego dziecka. Fay przeniósł wzrok na
łóżko, zauważając misterną konstrukcję z kilku materaców, które wydawały mu się
zupełnie niepotrzebne, ale miały chyba sprawić, by leżąca na nich osoba czuła
się tak komfortowo, jak nikt inny na świecie. Podszedł bliżej, stąpając po
miękkim i niewątpliwie kosztownym dywanie. Odchylił jedwabną zasłonę. Pomiędzy
nimi na kołdrze znajdowało się wybrzuszenie. Pochylił się nad nim, by dostrzec,
że w łóżku ktoś leżał.
W
pościeli drzemała dziewczyna z lekko rozchylonymi ustami. Miała drobną twarz,
lekko zadarty nos i pełne wargi. Długie, proste włosy o słomkowej barwie
rozsypały się na poduszkach z wyhaftowanymi różami. Spała tak spokojnie, że
Łowcy szkoda było ją budzić, zwłaszcza że nie bardzo wiedział, jak się do tego
zabrać. Po namyśle zsunął kołdrę z ramienia śpiącej, po czym delikatnie dotknął
jej barku.
Wszystko
rozegrało się w sekundę. Dziewczyna zerwała się na równe nogi, odsuwając się od
Faya na bezpieczną odległość. W tej samej chwili poczuł, jak coś owija się
wokół jego stóp, skutecznie je unieruchamiając. Zerknął w dół, by dostrzec, że miał
związane łydki. Uniósł głowę, napotykając czujny wzrok właścicielki pokoju.
Stała
w wojowniczej pozie, patrząc na niego z wyrazem absolutnego skupienia.
Zmrużone, szare oczy zdawały się chłodno analizować sytuację. Mimo subtelnej
urody i różowej piżamy w jednorożce, dziewczyna nie wyglądała ani niewinnie,
ani przyjaźnie. Wręcz przeciwnie —
przypominała stratega zastanawiającego się, co zrobić z jeńcem wojennym, lub
wręcz drapieżnika tuż przed pożarciem ofiary.
Wyciągnęła
dłoń, w której błysnęły trzy noże, każdy z nich ozdobiony wielką kokardą. Błyskawicznie
rzuciła nimi w stronę chłopaka. Świsnęły tuż koło niego — jeden przy jednym
uchu, drugi przy drugim, a trzeci, przelatując, musnął włosy na czubku jego głowy.
Fay głośno przełknął ślinę i oniemiały wpatrywał się w nieznajomą.
—
Daję ci minutę na to, żebyś powiedział, co robisz w moim królestwie —
powiedziała. — Łowca, jak przypuszczam.
Szybko
pokiwał głową, sam nie wiedząc, czy przyznanie się do tożsamości pomoże mu, czy
go pogrąży. Najwyraźniej jednak dziewczyna i tak domyślała się, z kim miała do
czynienia.
—
Tak właśnie myślałam. Cóż, zgodnie z zasadami kultury dobrze byłoby zachować
pewne konwenanse. Ja jestem Nomia, księżniczka Emmerish — przedstawiła się. —
Kolej na ciebie. Ostrzegam, nawet nie próbuj zmieniać wersji i twierdzić, że
jesteś moim księciem z bajki. Znam go aż za dobrze i, nawiasem mówiąc, nie
chciałbyś wiedzieć, co mu się przytrafiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz