Przez kilka sekund nie docierało do nich nic poza głośnym buczeniem.
Magiczna energia napierała na ich ciała, powodując, że z bólu zacisnęli zęby
najmocniej jak potrafili. Tonęli w lodowatym świetle, nie mogąc wykonać
najmniejszego ruchu. Wirowali pomiędzy wymiarami, czując, jak wszystko wokół się
kręci, a obca czasoprzestrzeń wciąga ich w głąb innego świata. Kiedy oboje
myśleli, że już dłużej tego nie wytrzymają, kula światła bezceremonialnie
wyrzuciła ich na zewnątrz. Wylądowali, widząc przed sobą tylko ciemność,
chwilowo oślepieni blaskiem portalu, ale wtem poczuli ból upadku, a następnie
chłód posadzki. Dopiero po chwili ich oczy przyzwyczaiły się do obcego świata i
spostrzegli, że znajdują się w wielkiej sali bankietowej.
Fay wstał, rozcierając obolałe kolana. Rozejrzał się wokół. Wyglądało na
to, że trafili w sam środek przyjęcia. Do uszu chłopaka sączyła się muzyka
wygrywana przez zespół złożony z mężczyzn w eleganckich garniturach. Pary
tańczących kołysały się w rytm utworu, podobnie jak wypełnione winem kieliszki
w rękach gości prowadzących ożywione dyskusje.
— Jak zwykle miękkie lądowanie.
Mruknięcie niezadowolenia wyrwało go z zamyślenia. Neyrin właśnie
usiłowała się podnieść, poprawiając zmierzwione włosy. Wyciągnęła gumkę i
spięła je w niedbały kucyk.
— Widzisz gdzieś Lexie? — Fay próbował wyłowić policjantkę wzrokiem.
Przyjaciółka wspięła się na palce, usiłując dojrzeć cokolwiek w morzu
głów. Otaczały ich kobiety w zwiewnych sukniach oraz szykowni mężczyźni sunący
po parkiecie, ale żadne z dwojga Łowców nie widziało głównej bohaterki.
— Nie ma sensu bawić się w chowanego. — Neyrin sięgnęła do kieszeni. —
Sprawdzę, gdzie ona jest.
Wyciągnęła Kompas Łowcy i położyła go na dłoni. Pokręciła małą śrubką z
boku urządzenia. U góry pojawił się napis: Główny Bohater. Igła zaczęła
wirować, wprawiając przyrząd w drżenie, a po chwili zatrzymała się, by wskazać
kierunek.
— Chodźmy. — Ruszyła w głąb sali.
Ściskając Kompas Łowcy, Neyrin szła naprzód i rozglądała się naokoło.
Fay podążał tuż za nią, choć miał wrażenie, jakby raczej płynął — przenikał
przez sylwetki gości, którzy nie zauważali jego obecności, zupełnie jak duch.
Ludzie beztrosko patrzyli przed siebie i uśmiechali się do swoich rozmówców,
nieświadomi faktu, że Łowca właśnie przemknął im przed oczami. Mimo że robił to
już wiele razy, wciąż czuł się co najmniej dziwnie, kiedy przechodził przez
cudze ciała i ściany, nie napotykając żadnego oporu, niczym zjawa strasząca w
ponurym zamczysku.
Wzdrygnął się, mijając grubego mężczyznę, który zawzięcie przemawiał,
machając rękami i plując resztkami jedzenia. Pomyślał, że bycie niematerialnym
miało jednak swoje plusy — na przykład nie musiał martwić się o to, że padnie
ofiarą ostrzału z cudzych ust.
— Znalazłam. — Neyrin wskazała palcem postać stojącą przy stole. — Mogę
się założyć, że to ta apetyczna scena.
Fay zobaczył kobietę w długiej czerwonej sukni. Pochylona nad paterami,
z dość niemądrą miną wahała się nad wyborem ciasta. Wyciągnęła dłoń w kierunku
tortu bezowego, ale po chwili cofnęła ją i wyprostowała się, wydając z siebie
ciche westchnienie. Z tej odległości chłopak nie widział, czy oczy nieznajomej
były barwy chabrów, ale nie miał żadnych wątpliwości, że właśnie patrzy na
Lexie Collins.
— Mamy ją — stwierdził. Do jego nozdrzy dotarł zapach szarlotki, a
żołądek zaczął wykonywać dziki taniec. — Obawiam się jednak, że nie powinniśmy
przyłączać się do uczty.
— No tak. Na śmierć o tym zapomniałam. Przecież jesteśmy w przeszłości.
Nie wolno nam niczego ruszać, prawda?
— Może nie niczego, ale powinniśmy być bardzo ostrożni przy wprowadzaniu
jakichkolwiek zmian. Z przeszłością nie ma żartów. Musisz o tym pamiętać.
Neyrin pokiwała głową, rzucając szarlotce tęskne spojrzenie. Fay
powolnym krokiem podszedł w kierunku stołu, starając się ignorować burczenie w
brzuchu. To tylko retrospekcja, pomyślał. Wiedział, że podczas podróży do
innych światów Łowcy mogli przenosić się w czasie, aby zobaczyć różne
wydarzenia na własne oczy. Odnosiło się to jednak tylko do historii spisanych,
które podporządkowane były planowi autora. Strażnik Wyobraźni mógł dowolnie
przeskakiwać pomiędzy scenami, o ile zostały zarejestrowane na piśmie.
Innymi słowy, podziwiany teraz przez niego bankiet stanowił jedynie
wspomnienie, zapis minionego czasu. Fay mógłby na nie wpłynąć, aby zmienić bieg
wydarzeń, ale tylko o ile nie zakłóciłby oryginalnego przebiegu fabuły —
oczywiście do momentu, do którego w ogóle została wymyślona. Tam, gdzie pomysłu
zabrakło, pojawiały się błędy. I tu właśnie wkraczali Łowcy.
— Trafiliśmy na sam początek opowiadania — powiedziała Neyrin. — Ta
scena jest na jednej z pierwszych stron.
— W takim razie powinniśmy się trochę rozejrzeć. Chyba pora zabawić się
w statystów.
— Myślisz, że to dobry pomysł?
— Zaufaj mi. — Uśmiechnął się szeroko. — Odetchnij głęboko i zrób, co
masz zrobić.
Zatrzymali się, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Neyrin stanęła w
lekkim rozkroku i szeroko rozłożyła ramiona. Zamknęła oczy, a jej twarz
przybrała wyraz skupienia. Przechodzący wokół ludzie w dalszym ciągu nie
zwracali na nich uwagi.
Fay nie lubił patrzeć na postaci widywane w retrospekcjach, ale te w
pewien sposób zawsze przyciągały jego wzrok. Gdyby przyjrzeć im się bacznie,
dało się zauważyć, że mało istotni bohaterowie byli nieco wyblakli, jakby ktoś
wymył z nich kolor i szczegół, pozostawiając szare twarze o topornych rysach.
Łudząco podobne do siebie nawzajem, wyzierały z każdego kąta. Jedynie
najważniejsze osoby opowieści, takie jak Lexie, połyskiwały ledwie
dostrzegalnym blaskiem, wyróżniając się na tle tłumu. Takie postaci zawsze
sprawiały wrażenie bardziej dopracowanych i przypominały prawdziwych ludzi.
Oczywiście zależało to też od wyobraźni autora oraz precyzji opisu ich wyglądu.
Świat Lexie był pod tym względem bardzo niesprawiedliwy. W porównaniu z
pięknością o ciemnych włosach pozostali bohaterowie wyglądali jak kiepsko wykonane
manekiny. Pytanie tylko, czy stało za tym uwielbienie autora dla policjantki,
czy też może braki w warsztacie pisarskim. Fay przypuszczał, że w obu wersjach
tkwiło ziarno prawdy.
Ustawił się obok Neyrin i przybrał tę samą pozę. Zamknął oczy, próbując
oczyścić umysł ze zbędnych myśli. Powoli wpuścił powietrze do płuc, zanurzając
się w atmosferze tego świata — w zapachu szarlotki, w rozbrzmiewającym wokół
śmiechu i pięknej muzyce. Gdy powieki na dobre opadły, poczuł, jak magia
wypełnia jego palce, powoli pełznąc ku górze i obejmując całe ciało. Przywołał
wyobrażony obraz i przeistoczył się.
Zamrugał kilka razy, po czym spojrzał na swoje ręce. Udało się. Stał się
kimś innym, jedną z anonimowych postaci, które wypełniały całą salę. Miał na
sobie białą koszulę i eleganckie buty, a włosy najwyraźniej zostały
potraktowane jakąś niezidentyfikowaną substancją, po czym ułożono je w
finezyjną fryzurę. Najlepiej czułby się boso i bez tych wszystkich udziwnień,
ale jako Łowca musiał dopasować się do tego świata.
— Jak wyglądam? — Neyrin okręciła się wokół własnej osi. — To moja
pierwsza transformacja. Bardzo… ciekawe uczucie. Szkoda, że nie ma tu lustra.
Po metamorfozie dziewczyna do złudzenia przypominała otaczające ich
tańczące kobiety. Noszona przez nią balowa suknia o zielonym kolorze sięgała do
samej ziemi i mieniła się w świetle lamp. Na głowie Neyrin widniał misternie
upięty kok. Kiedy posłała Fayowi nieśmiały uśmiech, zauważył, że zadbała nawet
o subtelny makijaż.
— Jak na pierwszy raz poszło ci nieźle — pochwalił.
— Mamy jakiś plan działania?
— Znamy historię i bohaterów, ale nie widzieliśmy, w jaki sposób się
zachowują. Dobrze byłoby przyjrzeć im się z bliska, szczególnie Lexie.
— No tak. Co innego o nich czytać, a co innego zobaczyć, jak autor to
sobie wyobrażał.
— Pamiętaj, że ten świat zyskał własne życie. To nie jest już tylko
suchy opis — ostrzegł. — Być może uda nam się zobaczyć jakąś scenę, o której
nie czytaliśmy, a to może być dobra wskazówka.
Neyrin ruszyła poprzez tłum tańczących, przyglądając się mijanym
postaciom. Fay odsunął się na bok, przepuszczając roześmianą parę. Stanął pod
ścianą, obserwując Lexie, która cały czas krążyła koło stołu z jedzeniem. Jego
wzrok padł na kelnera ustawiającego na blacie kolejne potrawy. Fay zaszedł go
od tyłu i pstryknął palcami.
— Hej — powiedział cicho. — Zdrzemnij się przez chwilę.
Zdziwiony kelner wypuścił z rąk tacę, a jego oczy zasnuły się mgłą.
Ziewnął, zachwiał się i padł nieprzytomnie na podłogę.
Łowca sięgnął po kieliszki, czujnie rozglądając się wokół. Zgodnie z
jego oczekiwaniami nikt nie zwrócił uwagi na leżącego chłopaka. Ustawił
naczynia na tacy, po czym podszedł do Lexie.
— Czy życzy sobie pani wina? — Uśmiechnął się.
Uniosła głowę, rzucając mu roztargnione spojrzenie. Zawahała się, ale w
końcu lekko skinęła głową i rozchyliła usta, by udzielić odpowiedzi, ale wtedy
u jej boku pojawiła się druga kobieta.
— Dziękuję — mruknęła nieznajoma, gwałtownie łapiąc kieliszek, i od razu
go wychyliła. — Tego było mi trzeba.
— Coś się stało? — zapytała Lexie, również sięgając po wino.
Fay odsunął się, dyskretnie patrząc na nowoprzybyłą. Zaciskała dłoń tak
mocno, że miał wrażenie, iż szkło zaraz pięknie. Na policzkach kobiety widniały
gniewne rumieńce.
— Daj spokój. Nie znoszę jej.
— Kogo?
— A jak myślisz? — W jej oczach pojawił się wściekły błysk. — McCarthy!
Widziałam się z nią przez chwilę. Kompletnie jej odbiło, naprawdę. Powiedziała
mi, że nigdy w życiu nie dostanę głównej roli w filmie, w którym ona chce grać,
i żebym nawet nie próbowała o tym marzyć.
— Emily, zignoruj to. McCarthy to tylko rozkapryszona celebrytka. —
Lexie położyła rękę na ramieniu przyjaciółki. — Poza tym sądząc po tych
wszystkich artykułach, w których piszą o aferach z nią związanych, ma mnóstwo
kompleksów.
— O wilku mowa. — Emily zacisnęła ponuro usta i skinęła głową. Lexie
podążyła za jej wzrokiem.
Z naprzeciwka nadchodziła główna gwiazda bankietu, kołysząc biodrami i
posyłając zebranym olśniewające uśmiechy. Mia McCarthy stukała aż nazbyt
wysokimi obcasami, eksponując długie nogi i pozdrawiając tłum gestem ręki. Gdy
dostrzegła Emily, nieznacznie zadarła głowę, pozwalając sobie na uśmieszek
wyższości.
Aktorce towarzyszył przystojny mężczyzna w garniturze. Zaoferował jej
ramię, a ona ochoczo je ujęła. Fay domyślił się, że to musiał być Robert.
— Na żywo jest naprawdę boski — westchnęła Lexie, nachylając się w
stronę przyjaciółki. — Powinnam z nim porozmawiać. Jeśli ma dobry gust, to może
stwierdzi, że McCarthy nie ma do mnie startu, kto wie.
— Dobrze by jej to zrobiło. — Emily zmrużyła oczy. — A jeszcze lepiej
byłoby, gdyby, no nie wiem, potrącił ją samochód lub ktoś dodał jej trucizny do
drinka. Na świecie i tak jest za dużo ludzi.
— Czasem mnie przerażasz. — Lexie pokręciła głową. — Kto by pomyślał, że
przyjaciółce policjantki przychodzą do głowy takie rzeczy.
— Póki tylko przychodzą, to nie ma się czego bać. — Głos Emily brzmiał
tak ponuro, że Fay nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem na nią. — Lepiej
mnie pilnuj, żebym nie wprowadziła ich w życie.
Przyjaciółkom przerwało ciche chrząknięcie. Odwróciły się równocześnie,
by dostrzec drobną kobietę o przyjaznej twarzy.
— Dzień dobry, pani Cook — zaczęła przepraszającym tonem. — Nie chcę
przeszkadzać, ale czy nie widziała pani może reżysera?
— Hm, nie przypominam sobie, ale jestem pewna, że zaraz tu przyjdzie.
Gdzie McCarthy, tam i on. — Emily nie mogła powstrzymać się od złośliwości.
Nieznajoma podziękowała i odeszła, a Fay poczuł szarpnięcie za rękaw.
Obrócił się, by zobaczyć Neyrin, której powrotu nawet nie zauważył. Nerwowo
przygryzała wargę, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
— Kto to był? — spytała. — Ta kobieta, która właśnie odeszła. Nie
zdążyłam się jej przyjrzeć.
— Nie mam pojęcia, ale zna się z Emily. Szukała reżysera, więc pewnie
jest w jakiś sposób związana z filmem. Przy okazji, Emily też jest tutaj.
Neyrin ścisnęła Kompas Łowcy, wbijając wzrok w jego tarczę. W skupieniu
pokręciła śrubką z boku urządzenia, po czym spojrzała na Faya.
— Kiedy się pojawiła, Kompas zaczął się dziwnie zachowywać. Wydaje mi
się jakaś podejrzana. Popatrz na to.
Przysunęła urządzenie w stronę Faya. Igła drgała niespokojnie, jakby
usiłowała wyrwać się zza szkła. Chłopak ze zdziwieniem uniósł brwi.
— Ciekawe — skwitował. — Wygląda to zupełnie tak, jakby właśnie w tym
momencie historia się zmieniła. Kompas w ten sposób reaguje na błędy.
Strzepnął niewidzialny pyłek z koszuli i poprawił kołnierz, rozglądając
się po sali. Wszystko w dalszym ciągu wyglądało tak samo, nic nie budziło
podejrzeń. Flirtująca obok para zanosiła się śmiechem, a stojący przy stołach z
jedzeniem ludzie głośno rozmawiali. Do uszu gości sączyła się nastrojowa
muzyka, zapraszając do tańca.
— Przenieśmy się do sceny, w której Lexie zdemaskowała Roberta —
powiedziała Neyrin. — Mam dziwne przeczucie, że tam zobaczymy coś ważnego, a
moja intuicja rzadko się myli.
Fay kiwnął głową i, zamknąwszy oczy, stanął w lekkim rozkroku,
przygotowany na podróż w czasie. Neyrin przekręciła jedną ze śrubek Kompasu,
który uniósł się w powietrze i zawirował, podobnie jak po chwili cały świat
wokół Łowców. To, co działo się w tym momencie, przypominało film puszczony w
dużym przyspieszeniu. Sylwetki bohaterów migotały, pojawiając się i znikając, a
głosy o podwyższonej częstotliwości zlewały się ze sobą.
Kiedy hałasy ucichły i było już po wszystkim, Fay zauważył, że sala
opustoszała, a wokół panowała ciemność. W mroku przyjaciele ledwo widzieli
siebie nawzajem. Tylko zza uchylonych drzwi prowadzących do sąsiedniego
pomieszczenia wylewała się wąska strużka światła. Łowcy podeszli w jej stronę.
Z pokoju dobiegały stłumione krzyki, stopniowo przybierając na sile. Ktokolwiek
znajdował się po drugiej stronie, z pewnością był w trakcie kłótni.
— Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Obawiam się, że jesteś
podejrzany o morderstwo i musisz zastosować się do moich poleceń. — Usłyszeli,
zza drzwi dostrzegając postać Lexie. — Zatrzymuję cię w imieniu prawa. Zaraz
będzie tu policja i grzecznie pojedziemy na komisariat.
— Nie tak prędko — warknął Robert Attwood.
Lexie wydała z siebie zduszony okrzyk. Do uszu przyjaciół dotarły
odgłosy szamotaniny i dźwięk tłukących się kieliszków.
— Zostaw go! — W nieznanym głosie brzmiała furia przemieszana z paniką. —
Nie waż się go tknąć, ty zdziro!
Ostrożnie, nie chcąc zostać zauważeni, Fay i Neyrin przysunęli się
jeszcze bliżej drzwi. Ich oczom ukazała się spotkana wcześniej kobieta. Teraz,
gdy Neyrin widziała ją z bliska, rozpoznała w niej charakteryzatorkę. Stała,
ciskając gromy z oczu i gniewnie zaciskając pięści.
— Zostaw go — powtórzyła już nieco spokojniej. — To nie była jego wina.
Jeżeli szukasz winnego, to weź mnie.
— A-anna? — Robert wypuścił policjantkę, która pośpiesznie pokuśtykała
na bok. — Co tu robisz… i o czym ty mówisz?
Kobieta westchnęła, a w jej oczach zalśniły łzy.
— Nie mogłam tego wytrzymać. Nie mogłam znieść tego, że przyszedłeś tu z
Mią i wszyscy mówili, że świetnie razem wyglądacie. Ile miesięcy temu obiecałeś
mi, że niedługo z nią skończysz? Że musisz tylko dorwać się do pieniędzy jej
ojca, że masz już plan, jak to zrobić, a potem pozbyć się jej na zawsze? —
Zadrżała i osunęła się na podłogę. — Co z naszymi wspólnymi planami? Mieliśmy
mieszkać za granicą…
— …z gromadką dzieci, psem i ogrodem — dokończyła szeptem Neyrin. —
Rany, to opowiadanie to straszna grafomania. Kto normalny tak po prostu
przyznałby się do zbrodni i tyle o tym gadał?
— …z gromadką dzieci, psem i ogrodem. — Anna pociągnęła nosem. Otarła
oczy i wbiła gniewny wzrok w Roberta. — Miałam tego dosyć. Musiałam… musiałam
ją zabić.
Robert zamarł w bezruchu i zamrugał. Z niezbyt mądrą miną wpatrywał się
w kobietę.
— Przecież to ja ją zabiłem — stwierdził niepewnie. — Wazonem, takim
fioletowym.
Ukryci za drzwiami przyjaciele obserwowali sytuację z rosnącym
zdziwieniem. Neyrin bezwiednie wychyliła się jeszcze bardziej w stronę
bohaterów opowiadania, ale Fay złapał ją za ramię i przyciągnął w swoją stronę.
— No właśnie, przecież to on ją zabił — mruknęła. — Chyba.
— Chwileczkę, to kto tu w końcu kogo zabił? — Lexie odchrząknęła i
wyprostowała się, usiłując sprawiać wrażenie, że odzyskała rezon. Anna rzuciła
jej krzywe spojrzenie.
— Ty chyba powinnaś wiedzieć to najlepiej.
— Yy. — Policjantka zmarszczyła brwi. — Jak do tej pory byłam pewna, że
zrobił to pan Attwood, a szkoda, bo niezły z niego przystojniak. Liczyłam na
inny rozwój wydarzeń.
Zamiast udzielić odpowiedzi, Anna podeszła w stronę szafki, z której
wyjęła małą butelkę i postawiła ją na stole. Na etykiecie widniał rysunek
czaszki i kości na fioletowym tle. Chociaż naczynie pozbawione było napisu,
żaden z obserwatorów — Lexie, Robert, Fay czy też Neyrin — nie miał
wątpliwości, co znajdowało się w środku.
— Wiesz, co mi to przypomina? — szepnęła Neyrin. — Bajki, które
oglądałam w dzieciństwie. W kreskówkach też zawsze w taki sposób przedstawiano
truciznę.
Lexie ostentacyjnym gestem wyjęła z kieszeni lupę i przyjrzała się
butelce. Chwilę podumała, usiłując zrobić inteligentną minę.
— Więc to tak! Wszystko jasne — stwierdziła. — Czyli podsumowując, to,
co się tu wydarzyło, to… — Spojrzała wyczekująco na Annę, która łypnęła na nią
z pogardą.
— Och — żachnęła się. — Sama nie do końca wiem, jak to się stało. Usłyszałam
twoją rozmowę z Emily Cook i nagle coś we mnie wstąpiło, więc dolałam trucizny
do kieliszka McCarthy. Od dawna chciałam się jej pozbyć, ale ufałam Robertowi i
czekałam, aż coś z nią zrobi. Dzisiaj straciłam cierpliwość.
Przerwała na chwilę, by unieść butelkę i obrócić ją w dłoniach. Gdy znów
spojrzała na Lexie, jej wzrok był nieco rozkojarzony.
— Ale najdziwniejsze jest to, że ledwie pomyślałam o otruciu McCarthy, a
znalazłam to w swojej torebce — kontynuowała. — Nie mam pojęcia, skąd się
wzięło. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej ułożyła plan takiej zbrodni…
Chociaż może… zaraz, przecież sama przyniosłam tu truciznę. Pamiętam, jak
pakowałam się przed wyjściem. Tak. Tak właśnie było.
Oczy Anny zasnuły się mgłą. Mówiła mechanicznie i bez przekonania, z
pewnym trudem, jak gdyby ktoś wkładał jej w usta słowa, w które sama nie do
końca wierzyła.
Nagle podłoga zadrżała, a żyrandol zahuśtał się niepokojąco. Cały
budynek zadrżał, sprawiając, że zdezorientowana Lexie straciła równowagę, a
Anna i Robert krzyknęli. W ścianach zaczęły pojawiać się pęknięcia, najpierw
drobne, stopniowo coraz większe, aż w końcu pomieszczenie zatrzęsło się w
posadach i bohaterowie zrozumieli, że najwyższa pora uciekać.
— Spokojnie. — Widząc błysk paniki w jej oczach, Fay złapał Neyrin za
ramię. — Nic nam nie będzie. Tak czasem się dzieje, kiedy historia całkiem się
zmienia. Świat musi się przebudować. Stój i patrz.
W milczeniu obserwowali osypujący się tynk i przedmioty ulegające
zniszczeniu. Czuli się, jakby byli świadkami trzęsienia ziemi, lecz to wrażenie
wkrótce się zmieniło. Na miejsce rzeczy wymazanych z tego świata co i rusz
pojawiały się nowe. Budynek, w którym odbywało się przyjęcie, zniknął bez
śladu, a wokół Faya i Neyrin wyrosły przeszklone ściany. Z nieba sfrunął rząd krzeseł
i stolików, z hukiem opadając na drewniane panele, z mozołem układające się
kolejno w przestrzeni pozostałej po podłodze. Lexie, Anna i Robert zastygli w
bezruchu, jakby czas się dla nich zatrzymał, i zdawali się niczego nie zauważać.
Powietrze wirowało, podobnie jak Kompas Neyrin, podczas gdy rzeczywistość wokół
zapełniała się coraz nowszymi szczegółami.
Odgłosy zaczęły powoli cichnąć, aż wreszcie ustały. Nowopowstałe
pomieszczenie wypełniło się ludźmi. Wszystko wskazywało na to, że Fay i Neyrin
znajdowali się w kawiarni, lecz nie tylko to było zaskakujące. Anna zniknęła
bez śladu, a Robert i Lexie siedzieli przy stoliku.
Policjantka miała na sobie okulary przeciwsłoneczne, a prawie całą twarz
zasłaniała jej apaszka. Robert z kolei włożył czapkę i doczepił sobie sztuczne
wąsy. Tworzyli dosyć komiczną parę. Łowcy spostrzegli, że ich stroje też uległy
zmianie, upodabniając się do tych noszonych przez pracowników kawiarni.
— To kamuflaż? Nie wygląda zbyt naturalnie — zauważył Fay.
Lexie sączyła kawę, garbiąc się nad blatem. Oczy zasłaniały jej okulary,
ale Fay mógłby przysiąc, że podejrzliwie rozglądała się po pomieszczeniu.
Robert przysunął się i pogładził ją po ramieniu.
— Nie martw się — powiedział, choć jego głos nie brzmiał zbyt pewnie. —
Jakoś sobie poradzimy. Coś wymyślę. Może na dobry początek powinnaś zmienić
fryzurę? Albo kupić soczewki?
— Czy tak trudno pojąć, że to nic nie da? Od pięciu dni uciekamy po
całym kraju. Od pięciu dni, Robert! — Policjantka starała się mówić cicho, ale,
nie mogąc powstrzymać burzliwych emocji, uderzyła pięścią w blat. — Naprawdę
nie rozumiesz, co tu się dzieje?
Przerwała na chwilę, by westchnąć i nerwowo zerknąć na otaczających ich
ludzi. Poprawiła czarny kosmyk włosów, po czym znów zwróciła się w stronę
mężczyzny.
— Wróć, okej, ja też tego nie rozumiem. Wiem tylko, że świat oszalał i z
jakiegoś powodu wszyscy mają obsesję na moim punkcie. To podchodzi pod
molestowanie seksualne! Nie mam pojęcia, czemu tak jest, ale nie sądzę, żeby
tak banalny pomysł jak wizyta u fryzjera miał pomóc. Przecież widzisz, że mimo
przebrania nic się nie zmieniło. Coś naprawdę mi tu nie gra. To jest bardzo,
bardzo dziwne… do tego stopnia, że parę razy zastanawiałam się, czy nie śnię.
Fay i Neyrin podeszli do siedzącej pary i zajęli miejsca przy sąsiednim
stoliku. Cicha muzyka w lokalu i światło wpadające przez okna wprawiały ich w
dobry humor. Przez chwilę mieli ochotę zapomnieć o tym, że znajdowali się w
fikcyjnej rzeczywistości. Gdy Neyrin usiadła, z lekkim uśmiechem na ustach
pochyliła się nad menu. Wyglądała, jakby nie pamiętała o misji, choć przyjaciel
był pewny, że uważnie obserwowała poczynania Lexie i Roberta, nawet jeżeli nie
dawała tego po sobie poznać.
Za oknami widoczni byli przechodnie, którzy do złudzenia przypominaliby
prawdziwych ludzi, gdyby nie wyblakłe sylwetki i niedbale nakreślone twarze.
Trochę wiało, więc drzewa lekko kołysały się na wietrze, ale pogoda mimo
wszystko dopisywała. Fay wiele razy miał okazję podziwiać, jak zaskakująco
dopracowany może być świat zbudowany na podstawie wyobraźni autora opowieści,
ale zawsze tak samo go to zadziwiało. Nawet akcja tak kiepskiego opowiadania
rozgrywała się w miejscu pełnym szczegółów i elementów cieszących oko. Człowiek
to naprawdę fascynujące stworzenie, pomyślał. Jak to możliwe, że potrafi
stworzyć coś tak niezwykłego?
Jego wzrok padł na starszego pana czytającego gazetę na krześle obok.
Mężczyzna przerzucił stronę, a wtedy oczom Faya ukazał się artykuł o tytule
napisanym wielkimi, wytłuszczonymi literami: „Lexie Collins — nowe odkrycie
kraju. Kim jest ta tajemnicza piękność?”. Chłopak trącił Neyrin, by zwrócić jej
uwagę, i skinął, wskazując nieznajomego. Przyjaciele wymienili zaskoczone
spojrzenia.
— Uwaga, uwaga! — Rozległo się nagle z głośników. — Proszę państwa,
proszę wstrzymać oddech i przygotować się na prawdziwy szok: doszły nas słuchy,
że naszą kawiarnię „U Sherlocka Holmesa” odwiedziła dziś sama… Lexie Collins!
Policjantka poderwała się z krzesła, w panice strącając kubek, który
spadł na ziemię i rozprysnął się na kawałki. Nikt jednak zdawał się nie zwracać
na to uwagi. Oczy wszystkich gości kawiarni zwrócone były w jednym kierunku — w
kierunku Lexie, patrząc na nią z tępym, bezgranicznym uwielbieniem. Drzwi
lokalu otworzyły się, a do środka wparował tłum ludzi w różnym wieku, od
nastolatków aż po starców. Dwie dziewczyny, na oko gimnazjalistki, piszczały
tak, że Fay skrzywił się, zasłaniając uszy.
— Tutaj jest! Wreszcie ją mamy! — Jeden krzyk pociągał za sobą chór
kolejnych, coraz bardziej entuzjastycznych. — Pani Collins! Kochamy panią!
Wokół przerażonej policjantki zgromadziła się grupka osób skandujących
jej imię. „LE-XIE, LE-XIE!”, wołali, a Robert usiłował zasłonić kobietę
płaszczem, gdy ta kuliła się i przytulała do partnera. Tłumu wcale to nie
zniechęciło — wręcz przeciwnie, zebrani poczynali sobie coraz śmielej,
wyciągając ręce, by dotknąć kobiety. Ludzie wywracali krzesła, nie zwracając
uwagi na chaos panujący w kawiarni. Wszyscy skoncentrowali się na Lexie,
krzycząc i wpatrując się w nią maślanym wzrokiem.
Mężczyzna czytający gazetę odrzucił ją na podłogę. Szybkim, zdecydowanym
ruchem wyciągnął z kieszeni pudełko i je otworzył. W środku znajdował się
pierścionek.
— Czekałem na tę chwilę! — Starszy pan uklęknął przed policjantką. — Gdy
tylko paparazzi znaleźli panią i zachwycili się pani urodą, gdy tylko
zobaczyłem pierwszy raz pani zdjęcie, wiedziałem, że jesteśmy dla siebie
stworzeni. Proszę to przyjąć!
Lexie wrzasnęła jak obłąkana i przycisnęła dłonie do uszu. Zamknęła
oczy, dygocząc i próbując zignorować dziesiątki rąk, które próbowały jej
dotknąć. Robert rozglądał się nerwowo, szukając miejsca, w którym mógłby się
skryć. Przeciskał się przez zgromadzonych, ale tłum napierał, skutecznie
uniemożliwiając mu ucieczkę.
— Musimy coś zrobić — syknęła Neyrin i zaczęła przepychać się w kierunku
policjantki. — No, dalej! Zrób coś, użyj jakiegoś wróżkowego pyłu, napoju z
elfojagód, czy co tam jeszcze masz w zanadrzu! Trzeba ich uratować, bo kto wie,
co się stanie, jak główni bohaterowie opowiadania zginą zadeptani przez ludzi. —
Odwróciła się, ponaglająco patrząc na Faya. W jej oczach migotała irytacja.
Neyrin parę razy jęknęła z bólu, rozpychając się łokciami i walcząc z
dzikim tłumem, ale w końcu udało jej się dotrzeć do Lexie. Stanęła przed nią,
ciężko dysząc i rozcierając obolałe ramiona.
— Pani pójdzie ze mną — rzekła i stanowczo chwyciła policjantkę. Po
chwili zawahania pociągnęła za sobą Roberta.
Fay skinął w jej stronę i pstryknął palcami, a wtedy tłum rozstąpił się
przed Neyrin, która lekko i zwiewnie przemknęła w stronę chłopaka, zostawiając
za sobą ślady złotego pyłu.
— Widzę, że zadbałeś o efekty specjalne — mruknęła, nie zatrzymując się
w biegu w stronę wyjścia.
— Leć — ponaglił Fay. — Zaraz dołączę.
Wyszedł przez drzwi, zamykając je za sobą. Stanął przed nimi, w
skupieniu marszcząc brwi. Wyciągnął dłoń przed siebie, mrucząc słowa w obcym języku.
Nad klamką zamigotało złote światło. Chłopak postał jeszcze przez chwilę, z
satysfakcją odnotowując, że tłum dobijający się do drzwi nie mógł ich otworzyć.
Byli bezpieczni… a przynajmniej tak myślał, dopóki nie odwrócił się w stronę
Neyrin.
Dwoje nieszczęśliwych bohaterów ciągniętych przez dziewczynę dalej
uciekało, bo gdy tylko ktoś na ulicy zauważał Lexie, rzucał się w pościg.
Kamuflaż wcale nie pomagał, więc kobieta odrzuciła okulary przeciwsłoneczne,
które prędko zostały zgniecione przez dziesiątki stóp. Neyrin mamrotała
przekleństwa, biegnąc przed siebie i sapiąc.
Nie widząc lepszego wyjścia, Fay ponownie pstryknął palcami, sprawiając,
że on oraz przyjaciółka wraz z Lexie i Robertem wzbili się w powietrze.
Pozostali na ziemi ludzie zawyli z rozpaczy, gdy poszybowała ku górze. Lecieli
tak przez parę sekund, aż głosy nieco przycichły, po czym wylądowali na
chmurze.
Stanęli, próbując złapać oddech i odpocząć. Pod nimi rozpościerał się
widok przypominający ten, który ma się okazję podziwiać przy starcie samolotu.
Gdy Fay przyjrzał się panoramie miasta, zauważył, że ulice wypełniały
billboardy z twarzą Lexie. Ba, zdjęcie Lexie znajdowało się też na
przejeżdżających ciężarówkach oraz ścianach budynków. Miał wrażenie, że słynne
chabrowe oczy patrzyły na niego z każdego zaułka, czając się w nawet
najmniejszych uliczkach. Jedno było pewne — ten kraj żył fenomenem Lexie
Collins.
Policjantka nieco się uspokoiła, a z jej oczu zniknęła panika.
Potrząsnęła głową, jak gdyby usiłowała opędzić się od nieznośnej muchy.
Wyszarpnęła dłoń z uścisku Neyrin, patrząc na nią w taki sposób, jakby widziała
ją po raz pierwszy w życiu.
— Kim pani właściwie jest? — zapytała, a do jej głosu ponownie wkradł
się lęk. — I co my robimy na… — zająknęła się, patrząc w dół. — …ch-chmurze?
Dziewczyna milczała, zastanawiając się, co odpowiedzieć, i zielonymi
oczami studiowała twarz bohaterki.
— To długa historia — stwierdziła. — To, że w tej chwili znajdujemy się
na chmurze, jest chyba nie bardziej dziwne niż to, co spotkało cię do tej pory.
— Myślę, że na razie powinniśmy pójść w ustronne miejsce — dodał Fay. —
Spokojnie, nic wam nie grozi. Nie należymy do tych fanatyków, chcemy wam pomóc.
Lexie przeniosła wzrok na Faya, gapiąc się na niego tak, jakby dopiero
dostrzegła jego obecność. Z zaciekawieniem przyjrzała się twarzy chłopaka.
— O matko, elf! — Złapała Roberta za rękaw. — Patrz. To chyba naprawdę
musi być sen.
— Sama jesteś elf. — Fay rzucił jej krzywe spojrzenie. — Uprasza się o
odrobinę szacunku dla waszych wybawców. Chyba już się przekonałaś, że nie jest
fajnie, gdy wszyscy wokół komentują twój wygląd.
Lexie chrząknęła z zakłopotaniem, wbijając wzrok w ziemię, a raczej
chmurę. Robert nie odezwał się ani słowem, tylko wielkimi oczami przyglądał się
to Fayowi, to Neyrin.
— No dobrze. — Neyrin przerwała ciszę, wyciągając z kieszeni Kompas
Łowcy. — To może zrealizujmy ten plan z „ustronnym miejscem”, co?
Okazało się, że przez „ustronne miejsce” Fay rozumiał siedzibę Biura do
Spraw Nadzwyczajnych. Uznał, że opuszczenie historii to jedyne rozsądne
rozwiązanie. Regulamin Łowców wyraźnie mówił, że w razie zagrożenia istnienia
świata bohaterów powinno się ewakuować — więc to właśnie uczynił. Nigdy by nie
przypuścił, że pierwsza misja Neyrin tak się skończy.
Po wylądowaniu w portalu w Archiwum Misji przyjaciele odetchnęli z ulgą,
za to Lexie i Robert byli oszołomieni, zupełnie nie wiedząc, co się dzieje.
Dopiero po dłuższych, udzielanych z anielską cierpliwością tłumaczeniach
zaczęli rozumieć swoją sytuację, choć na ich twarzach cały czas malował się
szok.
— Czyli twierdzicie, że to wszystko było wymyślone — powiedziała Lexie
po raz tysięczny. — Że tak naprawdę nie istnieje.
— Wymyślone — owszem, ale to nie oznacza, że nie istnieje —
zaprotestował Fay. — Jak już mówiłem, wasz świat zaczął żyć własnym życiem, a
to chyba najlepszy dowód na jego istnienie.
Przyjaciele prowadzili bohaterów przez korytarze Biura. Po drodze mijali
Hmm’ogan, którzy odprowadzali ich obojętnym wzrokiem. Biuro wyglądało zupełnie
tak samo, jak kiedy je opuszczali. Zdawałoby się, że przygody Łowców nigdy nie
miały miejsca, a przecież w międzyczasie tyle się wydarzyło.
— Mniejsza o to. — Lexie wykonała niecierpliwy ruch ręką. — W każdym
razie… nie jesteśmy ludźmi, do tego zmierzam.
— Nie da się ukryć. — Neyrin zatrzymała się przed bogato zdobionymi
drzwiami. — Czy tego chcecie, czy nie, musicie pogodzić się z faktem, że to
ludzie was stworzyli. Zresztą nie tylko was, w naszym przypadku było tak samo.
Lexie przyjrzała się jej z zaintrygowaniem, a Fay obdarzył przyjaciółkę
czujnym spojrzeniem, zastanawiając się, czemu przyznała się do swojej
przeszłości. Może zrobiło jej się żal Lexie, która, arogancka czy też nie,
wiele przeszła, i w tamtej chwili również musiała być zagubiona.
Łowczyni nacisnęła klamkę, zapraszając towarzyszy do środka. Z wnętrza
komnaty, do której weszli, do ich nozdrzy dotarł zapach kurzu i starych
woluminów. Pod sufitem porozwieszano modele globusów i mapy światów o
przeróżnych kształtach. Pomieszczenie było okrągłe, a naprzeciw wyjścia na
podwyższeniu znajdował się fotel, do którego prowadził gruby, mieniący się
kolorami dywan. Przed fotelem stało biurko, przy którym siedział ktoś śmiesznie
mały w porównaniu z meblem o długim oparciu.
Krępy mężczyzna trzymał w dłoni gęsie pióro, gdy Łowcy wkroczyli do
pomieszczenia. Kiedy zatrzymali się na środku, przerwał pisanie i uniósł wzrok
znad kartki, spoglądając na przybyszów przez fikuśne binokle.
— Faylinn Nyx i Neyrin o nazwisku, którego nie chce pamiętać — przywitał
ich. — Widzę, że skończyliście misję, a nawet przyprowadziliście gości.
— Kreatorze. — Neyrin podeszła do biurka, z szacunkiem kłaniając się
Hmm’oganinowi. — Tak się złożyło. Niestety, mimo że to była moja pierwsza
misja, nie obyło się bez zamieszania. W tym świecie zaszły za duże zmiany, nie
mogliśmy tego naprawić.
Położyła przed nim plik kartek, po czym stanęła u boku Faya. Kreator
zwrócił się do jednego ze strażników oczekujących przy drzwiach, aby
oddelegował Lexie i Roberta. Bohaterowie nie byli chętni, by wyjść z gabinetu.
Oszołomieni sytuacją, rzucali Łowcom rozpaczliwe spojrzenia, ale nie
protestowali, w głębi duszy zdając sobie sprawę, że i tak nie mieli nic do
powiedzenia.
Lexie i Robert opuścili komnatę razem ze strażnikami, a gdy drzwi się
zamknęły, w gabinecie zapadła cisza. Kreator odłożył pióro i kartkę, po czym
oparł brodę na rękach, uważnie przyglądając się Łowcom.
— Więc? — zapytał. — Dzięki panience Neyrin raport z misji już
otrzymałem, ale może opowiecie mi, co się wam przydarzyło?
Dziewczyna nie zdołała powstrzymać się od ciężkiego westchnienia.
Poprawiła kosmyk ciemnych włosów, który opadł jej na twarz, po czym zaczęła
streszczać przebieg misji. Była zestresowana, więc mówiła szybko, co pewien
czas nieco plącząc się w słowach, ale Fay pomagał jej, dodając swoją porcję
wyjaśnień. Kreator siedział ze zmrużonymi oczami, nie przerywając i uważnie
słuchając opowieści. W końcu zdecydował się zabrać głos.
— Rozumiem. Czyli wygląda na to, że świat wymknął się spod kontroli,
kiedy autor historii przeżył zawód miłosny, przez co postaci zaczęły zachowywać
się po swojemu. To jeszcze nie byłby taki kłopot, gdyby nie to, że
charakteryzatorka usłyszała rozmowę dwóch bohaterek, przez co przyszła jej do
głowy myśl o popełnieniu zabójstwa.
— Tak — odparła Neyrin. — Problem polega na tym, że Lexie nie jest zbyt
mądra i nie zdążyła się zorientować, że ktoś użył trucizny, zwłaszcza że tego
nie widać tak od razu. Myślała, że winny jest tylko Robert. W końcu on też
planował zabić Mię McCarthy i uderzył ją wazonem. Gdyby to on był jedynym i
ostatecznym winnym, to historia skończyłaby się szczęśliwie, bo Lexie go
zdemaskowała, ale uprzedziła go Anna, przez co kulminacyjny moment opowiadania
stracił sens i wszystko się pomieszało.
— Hmm. W takiej sytuacji możemy tylko wdrożyć Lexie i Roberta do
Gryzipiórków. Chyba że autor opowiadania pozbiera się i jego świat wróci do
porządku. Wtedy moglibyśmy wymazać postaciom wspomnienia z pobytu w Biurze i
przywrócić je do historii, żeby skończyła się w odpowiedni sposób.
— Można tak zrobić? — zdziwił się Fay. — To znaczy… rozumiem, że to nie
jest niemożliwe, ale nie słyszałem o takich przypadkach. To chyba dość
ryzykowne. Historie, w które już raz wkradły się błędy, lubią psuć się
ponownie.
— To prawda, dlatego Neyrin będzie musiała uważnie obserwować ten świat
i to, co się w nim dzieje. Nie chcemy przyjmować do Biura antagonistów, a jak by
nie patrzeć, Robert do nich należy. Wiecie, czemu Hmm’oganie nie zwracają
większej uwagi na rekrutów? Bo nie muszą się ich obawiać, ponieważ byli w
przeszłości postaciami pozytywnymi lub w najgorszym wypadku neutralnymi. Ale
morderca? — Kreator pokręcił głową. — To zbyt ryzykowne.
Hmm’oganin wstał z fotela i podszedł do okna, ujmując w dłonie brodę,
która ciągnęła się za nim po dywanie.
— Jest tyle światów, a o wszystkie trzeba dbać z jednakową troską —
powiedział po chwili milczenia. — Spójrzcie, jak tu spokojnie. Zupełnie jakby
te problemy nie istniały.
Rzeczywiście, przez szyby widać było jedynie przepływające obok obłoki i
słońce. Fay nie dziwił się, że Kreator miał w gabinecie tak duże okna — ten
widok hipnotyzował. Patrzenie na błękit nieba uspokajało i wyciszało, a przy
tym uzależniało.
— Gdzie tak naprawdę są te wszystkie światy? — zapytał. — Czemu ich stąd
nie widać?
— Daleko, daleko stąd. — Kreator otrząsnął się z zamyślenia, odwracając
się do chłopaka. — Przy okazji, cieszę się, że tu przyszliście. Oczekiwałem
twojego powrotu, Fayu. Mam do ciebie sprawę.
Fay aż drgnął, słysząc jego słowa. O czym Hmm’oganin chciał rozmawiać?
Czyżby chodziło o tajemnicze ataki na Łowców? Przez zamieszanie związane z
misją Neyrin ta sprawa, mimo że tak poważna, zupełnie wyleciała mu z głowy.
— Panno Neyrin, możesz już iść i odpocząć — rzekł łagodnie starzec. —
Dobra robota. I nie zapominaj o świecie Lexie. To twoja odpowiedzialność, by go
strzec.
— Ale… tak jest. — Neyrin wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś
jeszcze, ale zrezygnowała. — W takim razie pójdę już.
Wyszła z komnaty, na odchodne rzucając Kreatorowi zaintrygowane
spojrzenie. Hmm’oganin poczekał parę sekund, aby mieć pewność, że dziewczyna
odeszła.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, ile punktów regulaminu naruszyłeś podczas
tej misji? — Założył ręce za plecami. — W normalnych warunkach przymknąłbym na
to oko, ale tym razem niestety więcej osób zwróciło na to uwagę.
— Yy, hm. — Takiego obrotu spraw Fay się nie spodziewał. — No tak,
rzeczywiście dopuściłem się kilku wykroczeń.
— Misja należała do Neyrin, a więc to ona przede wszystkim miała się w
niej wykazać — ciągnął starzec. — A jako nowicjuszka nie ma prawa do, na
przykład, podróży w czasie. Co prawda wiem, że z tobą nic jej nie groziło, ale
przez to nie udowodniła swojej samowystarczalności. Kolejna jej misja zapewne
nie będzie prostsza, bo będzie musiała pokazać, że sama potrafi sobie z nią
poradzić, bazując na tych umiejętnościach, które już ma.
— Rozumiem.
Innymi słowy, niby pomógł przyjaciółce, ale tak naprawdę wpędził ją w
kolejne tarapaty — to po pierwsze, a teraz zapewne miała czekać go kara za
złamanie regulaminu. Świetnie. Dziwiło go tylko to, że Kreator tak zareagował
na sytuację. Nigdy wcześniej nie odnosił się do Faya w ten sposób.
— To była pierwsza z rzeczy, o których powinieneś wiedzieć, ale to nie
koniec. Mam drugą sprawę.
Fay napotkał poważny wzrok starca.
— Czy to ma jakiś związek z…? — chciał zapytać, ale przerwał wpół słowa,
bo Kreator położył palec na ustach.
— Naszą ostatnią rozmową? Tak. Opowiedziałeś mi wtedy o plotkach
krążących po Biurze. O tym, że dwóch Łowców zaginęło bez śladu. — W oczach
Kreatora czaiło się ostrzeżenie. Wiem, że nie o tym mówiliśmy, zdawały się
mówić. Ale nie zdradzaj prawdziwego tematu naszej rozmowy. To niebezpieczne.
— Tak, właśnie. — Fay nie dał po sobie poznać, jak bardzo wytrąciło go
to z równowagi. — Czyżby w tej sprawie pojawił się jakiś nowy trop?
Nie zdziwiło go, że Kreator był świadomy tego, że chłopak już słyszał o
zaginięciach podczas misji. Starzec prawdopodobnie wiedział o wszystkim, co
działo się w Biurze, więc musiał i zdawać sobie sprawę z tego, że Fay wyciągnął
informacje z karczmarki. Faya zaniepokoił za to fakt, że Hmm’oganin wyraźnie
usiłował dać mu do zrozumienia, by nie wspominał o atakach podczas kilku
ostatnich misji.
— I tak, i nie. Dalej nie wiemy, co dokładnie wydarzyło się w tamtym
świecie, ale dotarły do mnie pewne wiadomości. Wiem, że potrzebna będzie
interwencja. Niestety kontakt z przebywającymi tam Łowcami się urwał. Jedyne,
co możemy zrobić, to podjąć ryzyko i wysłać tam kolejną osobę.
— Czy to oznacza, że to zadanie dla mnie? — Fay poczuł zimny pot
oblewający mu plecy.
— Tak. Podejdź tu.
Przybliżył się i spojrzał na zapiski dotyczące misji, które Kreator
wyciągnął z szuflady i ułożył na biurku. To, że nie czuł się komfortowo z myślą
o wylądowaniu w świecie, w którym przepadła już dwójka wykwalifikowanych
pracowników Biura, to mało powiedziane. Poza tym ryzykował bardzo wiele. Miał
na koncie wiele udanych misji i wiedział, że był blisko celu, że może udać mu
się wygrać konkurs i poprosić o możliwość spełnienia życzenia. Na niczym nie
zależało mu bardziej.
Z drugiej strony gdyby poradził sobie z tą misją, to pewnie zasłynąłby w
całym Biurze. Żaden Hmm’oganin nie mógłby stanąć mu na drodze — nie gdyby
rozwiązał jeden z największych problemów nękających strażnicę Wyobraźni.
— Co o tym sądzisz? — zapytał Kreator. — Nie chciałbym cię zmuszać. To
wyjątkowe i niebezpieczne zadanie, dlatego daję ci prawo wyboru. Ale jeśli
mógłbym dodać coś od siebie, to uważam, że powinieneś się tego podjąć. Jeżeli
tu zostaniesz, możesz mieć spore problemy ze względu na złamanie regulaminu. To
twoja szansa na zrehabilitowanie się.
Fay gwałtownie uniósł głowę. Na jego twarzy malował się szok. Więc to
tak! Pozbawiono go możliwości odmowy. Nic dziwnego, że Kreator nagle zaczął tak
pilnować przestrzegania zasad. Wyglądało na to, że problemy w Biurze po prostu
go przerosły.
Powoli odłożył kartki na biurko i wyprostował się. W błękitnych oczach
pojawił się błysk. Chłopak zacisnął usta w wyrazie determinacji.
— Cóż, zrobię to — powiedział twardo. — Nie wiem, co tam mnie czeka, ale
wygląda na to, że u źródła problemów tkwi jedna bohaterka, prawda? W takim
razie muszę po prostu ją znaleźć i dowiedzieć się, co ma wspólnego z tą sprawą.
To nie brzmi aż tak źle.
Żaden z nich nie zauważył, jak ktoś trzeci wszedł do pokoju, robiąc to
tak miękko, że nie wydał przy tym żadnego dźwięku. Gość podszedł do biurka,
zatrzymując się za plecami Faya. Dopiero gdy zdecydował się odezwać, zdradził
się ze swoją obecnością.
— Mam nadzieję, że masz rację. Coś mi mówi, że to wyjątkowo krnąbrna i
kłopotliwa dziewczyna. — Melodyjny, przyjemny głos wtrącił się w rozmowę. —
Przy okazji, dawno się nie widzieliśmy, Fayu. Miło mi cię spotkać.
Chyba zostanę fanką tej historii. Uwielbiam, kiedy z tekstu mogę wyciągnąć coś, co zastosuję do własnego życia, a tutaj tak jest. Jakieś takie literackie przesłanie, ale między wierszami, naturalnie, bez sztucznej filozofii. Naprawdę piszesz świetnie.
OdpowiedzUsuńJeśli mam jakiś zarzut, to może hm... nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Ale czasami odnoszę wrażenie, że za mało opisujesz prawa tego świata, a dowiadujemy się o nich przy okazji. To w szczegółach się sprawdza, ale brakuje mi czasami takiego wprowadzenia, które nie wyniknie tylko z dialogu, ale z opisu. Moim zdaniem takie coś wynika z tego, że autor jest autorem i dla niego prawa świata, w którym działa, są oczywiste. Dla czytelnika niekoniecznie. Nie wiem natomiast czy to da się w ogóle poprawić, nie powiem ci ci trzeba, bo nie jestem żadnym znawcą. Ale zawsze piszę w komentarzach, co myślę, żebyś mogła to sobie rozważyć.
Postać Kreatora mnie bardzo ciekawi, a ta akcja z powieścią to bajka... naprawdę, świetnie napisane. Najpierw trochę takie ironie w kierunku autora, a teraz pokaz prawdziwego walenia się świata. Żałuję tylko, że nie zaczęłaś od czegoś prostszego
Pozdrawiam serdecznie!
To wszystko bardzo cenne uwagi i ślicznie dziękuję, cieszę się, że wskazałaś mi rzeczy, które można poprawić :* Sama czuję to, o czym wspominasz i będę myślała, w jaki sposób można to zmienić, kiedy zajmę się poprawkami pierwszych rozdziałów.
UsuńPozdrawiam!
Cicho zgłaszam się, że żyję! Jak z Tobą?
OdpowiedzUsuńChciałam przeczytać kilka zaległych rozdziałów z różnych blogów w nie więcej niż pół godzinki. Ale ty mnie zatrzymałaś u siebie aż na 40 minut! Nie, żeby czytanie Twoich historii nie było przyjemne, ale czasem jest po prostu kłopotliwe. Delikatnie proponuję, by skracać rozdziały o kilka stron... Właśnie, nasuwa mi się też pytanie: ile ten kawałek ma stron?
Fajnie jest wrócić do tego świata. Muszę tu częściej zaglądać, bo niestety miałam zastój. Na szczęście remont na moim blogu przyniósł mi siły.
Ech, jakże wkurzająca ta Lexie. xD Niby to nie jej wina, że wszyscy na nią lecą, ale wydaje się taka bez skazy, a zarazem głupia...
Polubiłam Faya, chociaż mam wrażenie, że jeszcze nie do końca uformowałaś jego charakter. Ciekawie byłoby postawić go przed jakimś ważnym wyborem lub po prostu bardziej skupić się na jego wewnętrznych przeżyciach, szczególnie że to moja ulubiona postać. Neyrin... nie wiem, nie żywię do niej żadnych uczuć.
Ciekawe zakończenie rozdziału... Któż to nowy zawitał do Biura?
"Zaraz będzie tu policja i grzecznie pojedziemy na komisariat." - to mi tak nie brzmi, może "grzecznie pojedziesz ze mną na komisariat".
"spadł na ziemię i rozprysnął się na kawałki." - dałabym roztrzaskał, kubek raczej nie pryska niczym bańka mydlana.
"Sama jesteś elf" - xD #kolekcja-super-tekstów-Faya
Pozdrawiam i liczę na odpowiedź, bo nie wiem, czy będziesz aktualizować opowiadanie? A może masz zastój?
Hej!
UsuńBoże, przepraszam, że odzywam się i odpowiadam dopiero teraz... Przeprowadzałam się z kraju do kraju, potem miałam obronę licencjatu, było niezłe zamieszanie. Naprawdę mi okropnie głupio. Teraz pora w miarę możliwości wrócić do blogosfery i nadrobić różne zaległości. Miałam też niezły problem, żeby zabrać się znów za pisanie, jakoś szło mi to jak krew z nosa i już myślałam, że może w ogóle to rzucę.
Dziękuję serdecznie za wszystko :*
Rozdziały liczę raczej na słowa, zwykle mają ich 4000-4500, coś takiego. Powiem szczerze, że ja sama preferuję, gdy są dłuższe, ale zastanowię się nad podziałem na mniejsze części.
Co do Neyrin - myślę, że jeszcze może się pokazać z ciekawej strony, a przynajmniej mam na nią pewien konkretny pomysł i jestem ciekawa, jak w ogóle zostanie odebrany :) Zobaczymy! Fay za to już niedługo też powinien nabrać trochę głębi.