— Siadaj, dziewczyno — poleciła
pani Cauliflower tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pociągnęła za sobą Faya, by
wypuścić go dopiero przy sofie, na którą gwałtownie opadł.
Na twarzy Nomii próżno było
doszukać się opanowania i godności, do których już przyzwyczaił się Łowca.
Dziewczyna zagryzała mocno wargi, jak gdyby czekała na wyrok. Uniosła szare
oczy, w napięciu przyglądając się starszej kobiecie.
— Usłyszałam, że mamy gości,
więc postanowiłam to sprawdzić. Sinus i Cosinus, ci niewdzięczni łajdacy, nie
chcieli mi nic zdradzić, ale w końcu prośbą i groźbą udało mi się z nich
wydusić, że na dworze jest faerie. Wschodnie Królestwo — powiedziała z ironią
pani Cauliflower. — A gdzie to dokładnie jest, hm? Czyżby mieszkały tam same
blond pokraki… — Zmierzyła Faya wzrokiem od góry do dołu. — …które tańczą w
grzybowych kręgach?
— To odległa kraina, gdzie żyje
wiele stworzeń — wyjaśnił. — A co do tego, yy… taka ostatnio moda. — Wskazał na
swoje uszy.
Nie była to najbardziej
błyskotliwa odpowiedź pod słońcem i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, zanim
jeszcze zobaczył wyraz niedowierzania jej twarzy.
— Pani Cauliflower — zaczęła
nieśmiało Nomia. — To nie tak. To trzeci z nich.
— Jak to: trzeci z nich? —
Kobieta odwróciła się gwałtownie. W jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. —
Łowca?
Nomia szybko pokiwała głową.
Fay zdezorientowany patrzył to na nią, to na panią Cauliflower.
— Mówiłaś o nas innym
postaciom? — zapytał.
— Tylko jej — odparła szybko i
przeniosła błagalny wzrok na towarzyszkę. — Proszę chwilę poczekać. Niech pani
pozwoli mi wszystko wytłumaczyć. On… może się nam przydać.
— Lepiej, żebyś dobrze to
wyjaśniła. — Kobieta zacisnęła usta w wąską linijkę. — No, śmiało.
Nomia zaczęła przemawiać,
ponaglana groźnym spojrzeniem pani Cauliflower, która zmrużonymi oczyma cały
czas wpatrywała się w księżniczkę. Fay był jednak przekonany, że gdyby choćby
podrapał się za uchem, kobieta natychmiast potraktowałaby to jako deklarację
złych zamiarów i, oględnie mówiąc, na dłuższy czas pozbawiłaby go możliwości
poruszania się. Siedział więc, grzecznie czekając na swoją kolej udzielania
wyjaśnień.
Guwernantka milczała, co pewien
czas kiwając głową, i uważnie słuchała. Gdy księżniczka umilkła, zwróciła
podejrzliwy wzrok w stronę Faya.
— Wyglądasz trochę inaczej niż
te faerie, które miałam wątpliwą przyjemność spotkać — stwierdziła.
— Faktycznie — ożywiła się
Nomia. — Dlatego początkowo nie byłam pewna, czym właściwie jest.
— Ale widać duże podobieństwo.
Hmm, hmm.
— Tak, słyszałem coś o budowie
małżowiny usznej — mruknął Fay.
Pani Cauliflower podeszła i
okrążyła go, przyglądając się uważnie. Zdawała się go oceniać.
— Powiem tak, dziewczyno —
odezwała się szorstko po chwili ciszy, ale w jej wzroku nie było już takiej
wrogości. — Niewykluczone, że jesteś bardzo nierozsądna, ale on faktycznie może
się przydać. Z jednej strony ten dziwny wygląd sprawia, że rzeczywiście wątpię,
żeby ten chłopak był stąd. A z drugiej… no, to tym bardziej podejrzane.
Umilkła, by na wszelki wypadek
rzucić Fayowi srogie spojrzenie, i nieoczekiwanie szeroko się uśmiechnęła.
— Ale jednak wróżka to wróżka,
nie sądzisz? Przypuszczam, że nasze metody okaleczania tych gagatków
sprawdziłyby się i na nim. A z pewnością pamiętasz wszystko, czego cię
nauczyłam.
— Jak najbardziej. — Głos Nomii
ociekał słodyczą, a Fay nie miał odwagi na nią spojrzeć. — Pani porady bardzo
mi się przydały, kiedy zostałam porwana.
— Tak właśnie myślałam. Czy
masz przy sobie Księżniczki Niezbędnik? — Ostatnie słowa wybrzmiały tak
poważnie, że Fay nie miał żadnych wątpliwości, iż właśnie usłyszał nazwę
jakiegoś tajemniczego artefaktu o wielkiej mocy.
— Oczywiście.
Nomia podniosła się z godnością
i wygładziła suknię, po czym sięgnęła w stronę fotela, by podnieść leżący obok
przedmiot. Oczom Faya ukazała się walizka w kolorze bieliźnianego różu, który
przywodził mu na myśl majtki noszone zwykle przez babcie. Co więcej, zdobiły ją
wymyślne falbanki, ułożone na wzór rozchylonych płatków róż. Pomiędzy
kokardkami tkwiącymi na wieku figlarnie pobłyskiwały perły.
— Co to jest? — zapytał ze
szczerą ciekawością, a księżniczka i guwernantka wymieniły leciutkie uśmiechy,
które wcale mu się nie spodobały.
— To, mój drogi, jest coś, bez
czego nigdzie się nie ruszam — oświadczyła Nomia. — Prawie każda księżniczka ma
zwierzę za towarzysza, piękną suknię i księcia z bajki, ale nie każda umie się
bronić, czego nie mogę pojąć. W obliczu tak niestabilnej sytuacji politycznej i
gospodarczej byłoby nadzwyczaj nierozsądnie, gdybym nie umiała o siebie zadbać.
Pani Cauliflower słuchała z
wyraźną aprobatą. Uchyliła wieko walizki i wyciągnęła z niej srebrny nóż
ozdobiony wielką kokardą.
— Księżniczki Niezbędnik mieści
w sobie wszystko, czego potrzebuje młoda dama — pouczyła. — Na przykład ten nóż
idealnie nadaje się do rzucania w rozbiegane faerie.
— Tak, wydaje mi się, że raz
czy dwa podobny świsnął mi koło głowy — powiedział Fay. — Coś mi świta. Nie
żebym miał jakąś traumę, czy coś.
Nomia nie wyglądała, aby w
jakikolwiek sposób przejęła się jego słowami. Sięgnęła do Niezbędnika i
wyciągnęła ze środka w połowie ukończony szalik, w którym tkwiły druty.
— Robótki ręczne rozwijają
zdolności manualne, a to ważne, żeby umieć sprawnie posługiwać się drutami,
kiedy trzeba. Są wyjątkowo skuteczne w walce z chochlikami.
— Aha. — Fay nieświadomie
cofnął się o krok. — To fantastycznie. Widzę, że jesteś przygotowana na każdą
okazję.
— A to… — Nomia uniosła małą
łyżkę. — A, w sumie mało ciekawe. Służy po prostu do jedzenia. Wiesz, do
wykrywania, czy ktoś nie dodał trucizny do potrawy, i tak dalej. To często się
zdarza.
— Bardzo rozsądne rozwiązanie —
pochwalił.
— Pewnie zastanawiasz się,
czemu ci o tym wszystkim mówimy.
Fay miał pewne domysły, ale nie
zamierzał się nimi dzielić. Wyczekująco spojrzał na księżniczkę.
— Po prostu dobrze by było, żebyś
miał świadomość, co się stanie, jeśli nadużyjesz naszej gościnności.
— Mówiąc bardziej dosadnie —
Pani Cauliflower zmrużyła oczy i nieprzyjemnie się uśmiechnęła — jeden fałszywy
ruch, a źle skończysz. Dziewczyna jest dobrze przeszkolona, już ja o to
zadbałam.
— Jestem bardzo grzecznym
gościem. — Zakręciło mu się w głowie, kiedy zerknął na Nomię, która obojętnie
polerowała nóż różową chusteczką.
Księżniczka spakowała
wszystkie, jak by to określił, narzędzia zbrodni do Niezbędnika, po czym
odchrząknęła cicho.
— Skoro już uściśliliśmy warunki współpracy,
to chyba możemy wrócić do sali jadalnej, prawda? Chyba nie powinniśmy zostawiać
ich wszystkich samych na zbyt długo.
— Pamiętaj, że mam cię na oku,
moja panno — ostrzegła pani Cauliflower.
— Tak, nie tylko pani — Nomia
westchnęła z rezygnacją. — Obawiam się, że muszę jeszcze porozmawiać z ojcem i
uświadomić go co do paru spraw.
— Hej, tam pod lasem, hej, tam przy wodzie, hej, nimfo o przecudnej
urodzie! — Gideon śpiewał donośnym tenorem i wesoło podskakiwał,
wyprzedzając całą grupę o parę metrów. — O,
dzieweczko ukochana, przyjdź do swego… yyy… szarlatana? Hm, jak to
zrymować?
Marszcząc brwi, przystanął i
odwrócił się, aby spojrzeć na towarzyszy.
— Rzućcie no jakąś inspiracją.
Naprawdę nie znacie dobrej przyśpiewki na drogę?
Nick popatrzył na niego z błagalną
miną, a Fay westchnął z irytacją. Sinus i Cosinus ćwierknęły z żalem i sfrunęły
na ziemię, by na znak protestu przykryć uszy skrzydłami.
— Idziemy może dziesięć minut —
powiedziała Nomia. — Miej litość.
— To dokładnie dwunasta
piosenka, od kiedy wyruszyliśmy z zamku — dodał Fay.
— W zasadzie to do miasta jest
już bardzo blisko — nieśmiało wtrącił się Nick. — Chyba nie musimy się martwić,
yy, o morale. To znaczy, jakoś dotrwamy do celu i bez pokrzepiania serc muzyką.
Bard prychnął coś o
niezrozumieniu dla sztuki, ale posłusznie umilkł. Cała grupa odetchnęła z ulgą,
gdy schował lutnię do plecaka.
Po raz pierwszy od przybycia do
Emmerish Fay miał okazję uważnie przyjrzeć się okolicy zamku. Na tle spokojnych
pól i łąk wyglądał on wręcz karykaturalnie, ogromny i wymyślny, z wieżyczkami o
najróżniejszych kształtach. Tymczasem wszystko wokół prezentowało się tak
zwyczajnie, że aż trudno było uwierzyć, że w tym świecie panowały jakiekolwiek
niepokoje.
Szli dróżką przecinającą
rozległe połacie zieleni. Trawa falowała na wietrze, lecz poza tym wokół nie
odnotowali żadnego ruchu. W oddali na horyzoncie, po przeciwnej stronie niż
miasto, widniał gęsty las. Fay mógłby przysiąc, że dochodzą stamtąd śmiechy
nimf i faerie, ale nieważne, jak czuły miał słuch, uznał, że to za daleko i
wyobraźnia płata mu figle. Tak czy inaczej, domyślał się, że to puszcza
Illithriel, gdzie ukrywali się wrogowie królestwa.
Obrana przez nich ścieżka
prowadziła do Redrington, jak wyjaśniła wcześniej Nomia, które nie było co
prawda małą osadą na końcu świata, ale też i nie należało do ogromnych
metropolii. Rzeczywiście, małe domki o kolorowych dachach, do których coraz
bardziej się przybliżali, nie kojarzyły się z rozwiniętą cywilizacją i
przepychem.
— Mówiłaś, że faerie dokonały
wielu zniszczeń, a wszystko wygląda tak spokojnie — odezwał się.
— Moi ludzie nie próżnują. Po
co siedzieć i płakać nad rozlanym mlekiem? Trzeba wrócić do normalnego życia. —
Nomia wzruszyła ramionami. — To zresztą nie pierwszy raz.
Wkroczyli na ulice miasta.
Łowcy spozierali wokół, z ciekawością przyglądając się zabudowie. Budynki były
barwne i przyjemne dla oka, a gdzieniegdzie domom towarzyszyły małe ogródki.
Dopiero gdy grupa wniknęła głębiej w alejki, zauważyli, że tu i ówdzie ściany
pokrywały rysunki oraz napisy o niecenzuralnej treści. Im bliżej rynku się
znajdowali, tym więcej ludzi widzieli na ulicach. Wielu z nich właśnie
zajmowało się przemalowywaniem ścian i naprawianiem zniszczonych schodów,
ogrodzeń czy rzeźb ogrodowych. „Precz z
różowymi księżniczkami!”, przeczytał Fay. „DRIADY I ANARCHIA”, dopisał ktoś czerwonymi, koślawymi literami,
stawianymi w gniewie.
— Masz ci los, znowu zostawili
te cholerne nawiedzone kamienie. — Krępa kobieta stanęła przed domem i podparła
się pod boki, z niezadowoleniem przyglądając się dziwacznej konstrukcji
ułożonej w ogrodzie. Rzeźbę wróżki z wystawionym językiem i wypiętymi pośladkami
otaczał krąg fioletowych grzybów i kamyków o różnych rozmiarach.
— Sąsiadko, u mnie nie lepiej.
— Zza żywopłotu wyjrzał wąsaty mężczyzna. Uniósł figurkę faerie z satysfakcją
dłubiącego w nosie. — U kowala z ulicy Arcymagicznej zostawili rzeźby
przedstawiające pary tych pomiotów, które, tego, nie próżnują, jeśli wie pani,
co mam na myśli.
Drogę przebiegła wrzeszcząca
dziewczyna goniona przez chmarę latających, popiskujących ze złośliwą radością
chochlików. Za nią podążał pryszczaty chłopak z siatką na motyle i bardzo
starał się złapać szkodniki, ale z miernym skutkiem.
— Od kiedy faerie zaczęły
napadać miasto i czynić szkody, panuje tu istna plaga różnych dziwnych stworzeń
— wyjaśniła Nomia, odprowadzając ich spojrzeniem. — Doszło do tego, że
specjalista od magicznej dezynsekcji to jeden z najlepiej opłacanych zawodów w
całym królestwie.
Fay podszedł do jednej z figur
w grzybowych kręgach. Tym razem posążek przedstawiał długowłosą kobietę o, a
jakże, ostro zakończonych uszach. Uśmiechała się w sposób niewróżący niczego
dobrego. Najbardziej jednak uwagę zwracał fakt, że na jej głowie tkwiła korona,
za to w dłoni trzymała gałązkę wierzby, mającą służyć za berło.
— Czy to nie Blaithin? —
spytał.
— Widzę, że odrobiłeś lekcje —
mruknęła księżniczka. — Czytałeś o niej?
— Tutejsza przywódczyni
rebeliantów. Zdaje się, że jej życiowy cel to obalenie rodziny królewskiej i
przejęcie władzy w całej krainie.
— To by się zgadzało. Kiedy
faerie podjęły próbę porwania, chciały mnie do niej zaprowadzić. Kto wie, jak
by się to skończyło, gdybym nie umiała się z nimi rozprawić. — Nomia
przykucnęła przy figurce i spojrzała jej w oczy, wzdychając. Nagle odwróciła
się do Faya i jej wzrok stwardniał. — W jadalni zadawałeś dziwne pytania o
wróżki. O co ci chodziło?
Wytrzymał jej spojrzenie i
podszedł bliżej.
— Bywałem w wielu światach —
zaczął, przesuwając dłonią po niecenzuralnym napisie na ścianie budynku. — Ale
żaden tak bardzo nie przypominał mi tego, z którego pochodzę.
— W jaki sposób?
— Zdarzało się, że spotykałem
faerie, elfy, niziołki i podobne istoty, ale nigdy nie widziałem tylu
podobieństw do mojego ludu. Ten świat jest jak Vealia… tylko widziana w krzywym
zwierciadle.
— Vealia? — Nomia zmarszczyła
brwi. — Tak nazywa się miejsce, z którego pochodzisz?
Skinął głową i zagłębił się w
myślach, zastanawiając się, jak najlepiej opisać swoje wrażenia. Gideon w
podskokach przemierzał alejkę, z ciekawością przyglądając się śladom
działalności wróżek. Nicholas podążał za nim, zapisując spostrzeżenia w
notatniku.
— Vealia była cichym, spokojnym
królestwem, w którym ludzie zawsze żyli w zgodzie z wróżkami. Pewnie trudno ci
w to uwierzyć. — Uśmiechnął się cierpko. — Niemniej jednak to prawda. Faerie z
Vealii wyglądają trochę inaczej i przede wszystkim nie czynią szkód, ale im
dłużej tu jestem, tym bardziej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są zbyt
podobni. Cała ta sytuacja budzi we mnie niedobre przeczucia.
Choć czynił to niechętnie,
uznał, że musi zdradzić Nomii choć część swojej historii, jeżeli mieli
współpracować. Ostatecznie i tak mogła z nim zrobić, co chciała, więc nie miał
innego wyboru, niż postarać się zdobyć jej zaufanie.
— Wszystkie te napisy, grzybowe
kręgi, figurki… My też to robiliśmy. To znaczy — poprawił się, widząc
zszokowany wzrok księżniczki — nie w taki sposób. Na przykład podczas Święta
Zbóż przyozdabialiśmy całą wioskę. Potem książę faerie chodził po miastach i
odprawiał rytuał, który miał sprawić, żeby posągi strzegły domostw i przyniosły
obfite plony. Ale wyglądało to bardzo, bardzo podobnie.
— To dlatego pytałeś mojego
ojca, czy faerie kiedyś były dobre — ni to stwierdziła, ni zapytała.
— Tak. — Posłał uśmiech
Gideonowi, który energicznie pomachał mu ręką, obracając w drugiej fioletowy
grzyb. — Słyszałaś, co odpowiedział. Podobno według dawnych legend nie zawsze
byliście wrogami. Już po przeczytaniu książek z królewskiej biblioteki zacząłem
mieć pewne podejrzenia, ale teraz coś naprawdę tu śmierdzi. Nasze opowieści są
zbyt podobne. Nie mówię tylko o faerie. Nawet to miasto, krajobraz wokół i wasz
zamek przypominają mi o przeszłości.
Nomia wstała, z poważną miną
studiując jego twarz. Odgarnęła za ucho włosy targane przez lekki wiatr.
— I myślisz, że to może nie być
przypadek — podsumowała. — Podejrzewasz, że ten, kto manipuluje tym światem,
jest powiązany z Vealią.
— Może się mylę, ale coraz
więcej na to wskazuje. Zwłaszcza jedna rzecz, o której jeszcze nie wiesz —
zawahał się i zamilkł. Zobaczył, że Nick wraca, ciągnąc za sobą barda, który
zdążył uwić wianek z kwiatów wysianych przez wróżki.
Nomia podążyła za jego
spojrzeniem i zacisnęła usta.
— Będziesz musiał mi o tym
opowiedzieć. I nie tylko mi — podkreśliła. — Widzę, że jesteś raczej nieufny,
panie faerie. Nie ukrywam, że ciekawi mnie, co takiego musiało ci się
przytrafić, że wolisz zdradzać sekrety niezbyt przyjaźnie nastawionej
księżniczce niż kolegom z Biura.
— Myślę, że kiedy się dowiesz,
to mnie zrozumiesz — odparł. — Może.
Drzwi do oberży otworzyły się z
jękliwym skrzypnięciem. Nomia weszła pierwsza, czujnie rozglądając się na boki.
Przedtem narzuciła na siebie opończę i ukryła twarz w kapturze, co zdaniem Faya
tylko przyciągało niepotrzebną uwagę i wcale nie sprawiało, że wyglądała mniej
podejrzanie, ale uznał, że opowieść rządzi się swoimi prawami. I rzeczywiście,
nikt z obecnych w środku ludzi nie spojrzał w kierunku tajemniczej przybyszki.
Podeszła do szynkwasu,
ukradkiem zerkając po kątach pomieszczenia. Jedną ręką trzymała materiał przy
głowie, tak by żaden niesforny kosmyk nie zdradził jej tożsamości. Oczywiście w
królestwie mieszkało wiele jasnowłosych panien, ale Nomia zaczęła już rozumieć,
jak działa jej baśń. Nie miała wątpliwości, że gdyby była nieuważna, to zaraz
ktoś by ją rozpoznał, a to jej się nie uśmiechało. Kto wie, czy wśród obecnych
nie znajdował się ktoś czyhający na jej życie. Zerknęła na Niezbędnik niesiony
przez Nicholasa, upewniając się, że pozostaje na swoim miejscu, gotowy do
użycia w razie nagłych wypadków.
Łowcy postąpili w głąb lokalu,
przyglądając się wnętrzu. Na ścianie zaraz obok wejścia widniała tablica
ogłoszeń. Wisiały tam zlecenia na zabicie potworów nękających królestwo, kilka
próśb o odpłatną pomoc w wypędzeniu chochlików z domu, a także zakaz
wpuszczania zwierząt do oberży. Nomia ścisnęła mocniej opończę, pod którą
ukryła niezadowolonych Sinusa i Cosinusa.
W środku panowało miłe ciepło
oraz roznosił się aromatyczny zapach potraw, lecz gości nie było zbyt wielu.
Kilku mieszczan popijało piwo średniej jakości, siedząc przy stołach i
zaśmiewając się z przytaczanych przez towarzyszy anegdot. Drobna kobieta
krzątała się po pomieszczeniu, próbując domyć ściany, na których pozostały
ślady rysunków pozostawionych przez faerie. Niektóre kąty były puste i
brakowało w nich miejsc do siedzenia, a w rogu oberży stały połamane krzesła i
kawałki blatów.
Za szynkwasem mężczyzna w
fartuchu nalewał alkohol do kufla. Na jego twarzy malował się wyraz absolutnego
znudzenia. Nie zmienił się, nawet gdy Nomia podeszła bliżej.
— Potrzeba czegoś? Z noclegiem
będzie problem, jeszcze nie naprawiliśmy zniszczeń na górze — zapytał
oberżysta, marszcząc brwi.
— Nie. — Nomia nachyliła się ku
niemu, mówiąc ściszonym głosem. — To ja, Fertroldzie.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się,
gdy rozpoznał księżniczkę.
— Pani — wymamrotał. — Co cię
tu sprowadza?
Skłonił się pospiesznie, a
księżniczka syknęła, kładąc mu rękę na ramieniu i ostrzegawczo kręcąc głową.
— Przyprowadziłam ci kogoś do
pomocy. Chciałabym, żebyś przyjął go na kilka dni.
Odwróciła się i skinęła na
Gideona, który z ciekawością podszedł do nich. Fertrold zerknął na niego i
zbity z tropu, otworzył usta, aby zadać mnóstwo pytań.
— Po prostu daj mu jakąś pracę,
proszę — uprzedziła go księżniczka. — Słyszałam, że twój interes bardzo
ucierpiał po ostatnim ataku.
Mężczyzna odstawił kufel i
wyszedł zza szynkwasu, aby bliżej przyjrzeć się bardowi. Podparłszy się pod
boki, ze zmrużonymi oczami zmierzył go wzrokiem.
— Rąk do pomocy nigdy za wiele
— stwierdził.
— Ale… — Gedeon spojrzał
błagalnie na Nomię, która nie zwracała na niego uwagi.
— Tylko kilka dni — zaznaczyła,
po czym znów zwróciła się do Fertrolda. — Wygląda na silnego, z pewnością ci
się przyda. A tak przy okazji, to zatrzymamy się tu na chwilę. Czy mógłbyś
podać nam piwo?
— Oczywiście, pani. — Mężczyzna
sięgnął po szmatę leżącą na blacie i podał ją Gideonowi. — Chodź za mną.
Bard nie wyglądał najszczęśliwiej, ale
posłusznie podążył we wskazanym kierunku, znikając za drzwiami prowadzącymi do
wewnętrznego pomieszczenia znajdującego się za szynkwasem.
Fay, Nicholas i Nomia udali się
w stronę wolnego stołu i zajęli miejsca. Księżniczka usiadła naprzeciwko
faerie. Podpierając ręką brodę, przeszywała go chłodnym spojrzeniem szarych
oczu. Drugą dłoń położyła na blacie i nie zdając sobie z tego sprawy, nerwowo
przebierała palcami.
— Najwyższa pora, żebyśmy zagrali
w otwarte karty, Łowco, ale poczekajmy, aż będziemy w komplecie.
Odpowiedział jej równie twardym
wzrokiem. Nick pytająco uniósł brwi, patrząc to na Faya, to na księżniczkę, ale
oni nie odzywali się, dopóki nie nadszedł Gideon niosący tacę z kuflami.
— Oto państwa zamówienie —
przemówił teatralnie i uśmiechnął się.
— Siadaj, musimy porozmawiać. —
Nomia przesunęła się w bok.
— A nie oberwie mi się? — Z
niepokojem odwrócił się, wyglądając oberżysty.
Dziewczyna niecierpliwie
machnęła ręką, a bard powoli usiadł, zdziwiony poważnymi minami towarzyszy.
— Coś się stało?
Fay odchrząknął.
— Myślimy, że ten, kto
majstruje przy tej historii, mógł być też zamieszany w problemy ze światem, z
którego pochodzę. Nie jestem pewien, czy mnie to cieszy.
— Dlaczego tak uważasz? —
Nicholas otworzył przed sobą notatnik i ujął pióro w dłoń.
Fay wyprostował plecy i
wystrzelił palec przed siebie.
— Księżniczka — powiedział. — I
jej ojciec, dobroduszny i poczciwy. Faerie, które kiedyś były dobre, i ich
tradycje, dziwnie podobne do moich własnych. Fabuła, zgodnie z którą główna
bohaterka powinna wyjść za chłopaka z sąsiedniego królestwa. A przede wszystkim
konflikt wewnętrzny, który tylko przybiera na sile. Wszystko to jest mi dobrze
znane. Wiem, że to może brzmieć jak coś, co wydarzyło się już w tysiącach
historii, ale ja po prostu czuję — podkreślił — czuję, że to nie przypadek.
— Faerie, które kiedyś były dobre? — Gideon podejrzliwie
zmarszczył brwi. — Czyli że co, nie jesteś dobry, czy jak?
Trzy pary oczu skupiły się na
Fayu, który przełknął ślinę.
— Sprawa jest nieco
skomplikowana.
W Biurze do Spraw Nadzwyczajnych
życie toczyło się swoim zwykłym rytmem. O zniknięciu Łowców nie mówiło się
głośno, a też i mało kto zdawał sobie z niego sprawę. Hmm’oganie w powolnym
tempie przemierzali korytarze, Gryzipiórki uwijały się przy nowej pracy, a
Skrybowie przepisywali długie opowieści. Nikt nie zwracał uwagi na drobną,
zaniepokojoną postać, która właśnie przeszła pół Biura, by w końcu dotrzeć do
drewnianych drzwi pokoju.
Ciemnowłosa dziewczyna
zatrzymała się, dysząc ciężko, i położyła rękę na kołatce. Zawahała się.
— Fay — zawołała nieśmiało. —
Powiedz, że tam jesteś.
Odpowiedziała jej głucha cisza.
Czując narastającą panikę, Neyrin przymknęła oczy i odetchnęła głęboko.
— Fay — spróbowała jeszcze raz.
— Błagam cię!
Załomotała w drzwi, wiedząc, że
nie przyniesie to żadnego efektu. Odczekała chwilę, łudząc się, że dostanie
jakąkolwiek odpowiedź. Odsunęła się i zacisnęła mocno pięści. Strach powoli
ustępował miejsca złości trawiącej ją od środka, która już wkrótce miała
przerodzić się we wściekłość usiłującą za wszelką cenę wydostać się na światło
dzienne.
W zielonych oczach pojawiły się
iskierki furii. Policzki zarumieniły się, gdy Neyrin ruszyła w stronę schodów,
wymachując ramionami i potrącając po drodze zagubionego Kartografa.
Wspinając się na kolejne piętra,
w głowie układała litanię wyzwisk. Ręce drżały od hamowanych z trudem emocji,
które natychmiast potrzebowały ujścia.
Rzuciła się na zdobne wrota,
zamknięte zaklęciem, aby nieproszeni goście nie dostali się do środka. Usiłując
utrzymać nerwy na wodzy, nacisnęła przycisk domofonu.
— Tak słucham? — rozległ się
spokojny głos. — Czemu zawdzięczam tę przemiłą wizytę?
— Masz mnie za kretynkę? —
wycedziła Neyrin i z całej siły kopnęła drzwi. — Wpuszczaj mnie! Natychmiast!
Wrota otworzyły się z jękiem,
zapraszając ją do środka. Czym prędzej wparowała do komnaty, wzrokiem żądnym
mordu szukając jej właściciela. Nie znalazłszy nikogo, wrzasnęła, mierzwiąc
włosy.
— Nie baw się ze mną w kotka i
myszkę, do cholery! — Tupnęła. — Gdziekolwiek jesteś, wyłaź!
Stojąca przed nią kanapa z mnóstwem
kolorowych, zdobnych poduszek zachęcała, by na niej usiąść. Pomieszczenie
urządzono gustownie i ze smakiem. Ściany pokrywały szczegółowe mapy różnych
krain, obrazy przedstawiające niesamowite światy, a także misterne bibeloty. Na
półkach regałów stojących przy każdej ścianie widniały setki pamiątek z
odległych podróży. Na biurku leżał stos książek i przyborów do pisania, a także
pergamin pokryty pięknym, równym pismem. Ktokolwiek tu mieszkał, musiał ciężko
pracować przy księgach i mieć rozległą wiedzę o wielu miejscach.
Neyrin jednak daleko było do
zachwytu. Nie zwracała na nic uwagi. Z zaciśniętymi ustami rozglądała się,
usiłując znaleźć gospodarza, który jakby zapadł się pod ziemię. Nagle poczuła
intensywny zapach lawendy.
— Witam cię w moich skromnych progach — głos,
który rozległ się za jej plecami, podszyty był drwiną. — Kawy? Herbaty?
Błyskawicznie odwróciła się i
zamarła. Wciąż była tak samo wściekła, ale nie sądziła, że jej ofiara objawi
się w takiej postaci — w tej, w której widziała ją po raz pierwszy jako mała
dziewczynka, całe lata temu, i która przeraziła ją wtedy do głębi.
Uśmiechnięta ironicznie kobieta
powoli podeszła do Neyrin. Sunęła bezszelestnie, a jej ruchy były pełne gracji.
Uniosła dłoń o długich, ostro zakończonych paznokciach. Niedbałym ruchem
odgarnęła z twarzy srebrzystobiałe włosy, spływające kaskadą ku samej podłodze
i ciągnące się za ich właścicielką wraz z materiałem jedwabnej sukni. Kobieta miała
skórę jasną niemal jak płatki śniegu. Jej cerę okraszał lekki rumieniec. Wyglądałaby
jak filigranowa lalka, gdyby nie kilka budzących niepokój szczegółów, takich
jak nienaturalnie wysoki wzrost, białe jak pergamin dłonie i drapieżny grymas. Najbardziej
uwagę przyciągały jej oczy o intensywnie fiołkowej barwie, ocienione długimi
rzęsami. Gdy Neyrin napotkała jej spojrzenie, natychmiast poczuła zimny plot
oblewający plecy i przerażenie biorące górę nad zdrowym rozsądkiem. Potrząsnęła
głową, z całej siły zamykając oczy i usiłując opanować dreszcze.
— Przestań, wiedźmo — zażądała.
— Jeśli myślisz, że zastraszysz mnie swoją magią, to jesteś w błędzie.
Kobieta spojrzała na nią z, jak
się zdawało, szczerym zdumieniem. Odchyliła głowę i roześmiała się perliście,
ku jeszcze większej wściekłości dziewczyny.
— Oooch? — Zmrużyła oczy,
wyszczerzając się. — Odważna jesteś, ale i trochę niegrzeczna. Zawsze tak
traktujesz ludzi, którzy uratowali ci życie? Bardzo niewdzięcznie, moja droga.
Zacznijmy od herbaty.
Niewidzialna siła popchnęła
Neyrin ku kanapie i podcięła jej nogi, sprawiając, że dziewczyna, chcąc nie
chcąc, usiadła.
Wiedźma zamiotła srebrzystymi
włosami, obracając się na pięcie. Podeszła do szafki i wyciągnęła z niej
imbryk.
— Nie wierzę, że masz czelność
stawiać siebie na równi z ludźmi — warknęła Neyrin, obserwując jej poczynania.
Kobieta puściła te słowa mimo uszu.
— Cóż cię tu sprowadza? —
Sięgnęła po filiżanki.
— Gdzie jest Fay?
Znieruchomiała na chwilę, po czym
odwróciła się do dziewczyny, posyłając jej pobłażliwy uśmiech.
— Na misji w Emmerish, przecież
wiesz. Właśnie stara się uratować kolegów. Dzielna z niego wróżka, nie powiem.
— Nie tak się umawiałyśmy.
— Masz rację, nie tak się
umawiałyśmy. Miałaś nie wchodzić mi w paradę. Gdybyś nie pomagała mu węszyć, to
nic by mu się nie stało — wyjaśniła wiedźma cierpliwie jak małemu dziecku. Postawiła
herbatę na ławie przed gościem i usiadła naprzeciwko, wygodnie moszcząc się w
fotelu.
Neyrin zerwała się na równe
nogi.
— Sugerujesz, że to moja wina?!
— A nie? — Kobieta uniosła
brwi. — Twoim zadaniem było dopilnowanie, żeby przestał interesować się swoim światem.
Myślisz, że nie wiem, co robiłaś przez cały ten czas? Miałaś pozbywać się
wszystkiego, co mogłoby naprowadzić go na trop tego, co stało się w Vealii, a
tymczasem zaczęłaś śledztwo na własną rękę.
— To nie oznacza, że chciałam
wyjawić mu prawdę! — wykrzyczała Neyrin.
— Cóż za wspaniała przyjaźń.
Faylinn z pewnością byłby zachwycony, gdyby się o tym dowiedział. Ciekawe, co
by powiedział na wieść, że od początku go oszukiwałaś.
Dziewczyna zaniemówiła, czując,
jak w jej gardle rośnie gula. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w
kobietę, na przemian zaciskając i rozwierając pięści.
— Obiecałaś, że go nie
skrzywdzisz — szepnęła i zadrżała, widząc, jak z oczu wiedźmy znikają wszelkie
oznaki rozbawienia, ustępując zimnemu rozdrażnieniu. Poczuła łzy płynące po
policzkach.
— Życie to nie bajka,
jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało. Złamałaś zasady, moja droga, więc nie
oczekuj szczęśliwego zakończenia.
Pod wpływem impulsu Neyrin
złapała filiżankę i cisnęła nią o ścianę. Kawałki porcelany rozbryznęły się po
pokoju. Wystarczył leniwy ruch ręki wiedźmy, aby stłuczone naczynie za sprawą
magii z powrotem przybrało pierwotny kształt.
— Jeśli go nie uratujesz, to
powiem wszystko Kreatorowi. — W zielonych oczach dziewczyny pojawiła się dzika
determinacja. — Nie ujdzie ci to na sucho.
Kobieta pokręciła głową z
udawanym smutkiem i wydała z siebie teatralne westchnienie.
— Jestem rozczarowana. Sądzisz,
że o niczym nie wie?
Neyrin pobladła. Otworzyła
szeroko usta, niezdolna do wykrztuszenia jakiejkolwiek odpowiedzi.
— Naprawdę tak myślałaś —
stwierdziła wiedźma z litościwym uśmiechem błąkającym się po ustach.
— Więc i on jest w to
zamieszany — wymamrotała dziewczyna, bezsilnie opadając na kanapę.
— Udzielę ci pewnej rady, bo
mam do ciebie sentyment i naprawdę cię lubię. Nie chciałabym, żeby i tobie coś
się stało.
Kobieta zamilkła na chwilę, po
czym nachyliła się ku dziewczynie i pieszczotliwie pogłaskała ją po włosach.
Nagły dotyk szponów sprawił, że na ramionach Neyrin pojawiła się gęsia skórka.
— Otóż — ciągnęła wiedźma — czasy
się zmieniają. Nadchodzi nowa era. Nie wiem, czy słyszałaś ostatnie plotki. Zwykle
nieźle się w nich orientujesz. Wszyscy mówią, że już niedługo kto inny obejmie
władzę nad Biurem do Spraw Nadzwyczajnych. Może to jemu powinnaś wyznać całą
prawdę?
Wydała z siebie zduszony
chichot, widząc grozę na twarzy dziewczyny, która najwyraźniej domyślała się,
do czego zmierza.
— Tak jest. Riona.
Neyrin wstała i wybiegła z
pokoju, straciwszy zdolność logicznego myślenia. Serce niemiłosiernie kołatało
jej się w piersi. Wypadłszy na korytarz, pędziła na oślep, ocierając łzy rękawem
i próbując stłumić szloch.
Myślała, że wszystko potoczy
się inaczej. Przecież Fay miał być bezpieczny. Przecież oboje mieli zyskać nowe
życie, wolne od demonów przeszłości. Przecież zaszła tak daleko.
Wiedźma ją oszukała. Wiedźma ją
zdradziła, zostawiła na pastwę losu, mimo że kiedyś łączyła je tak szczególna
więź. Ale najgorsze było to, że miała rację.
To wszystko była wina Neyrin. W
chwili, gdy ta świadomość uderzyła ją z podwójną siłą, dziewczyna potknęła się
i upadła na środku korytarza, ukrywając twarz w dłoniach.
Jeśli Fay będzie mógł
kiedykolwiek się o tym dowiedzieć, to nigdy jej nie wybaczy, i słusznie. Teraz
jednak nie miało to znaczenia.
Powoli podniosła głowę,
wbijając tępy wzrok w przestrzeń.
Musiała uratować Faya. Tylko
jak się do tego zabrać?
Trochę trzeba było czekać :D No ale sprawa zaczyna powoli nabierać kształtów, już nie liczy się jedynie problem słodkiego królestwa Nomi. Ciekawi mnie to powiązanie ze światem głównego bohatera i co ma z tym wspólnego jego przyjaciółka.
OdpowiedzUsuńFajny ten motyw z niezbędnikiem i te wszystkie bajkowe wstawki jak chodzenie w kapturze. Trudna ta praca Łowcy, skoro trzeba dokładnie znać prawa historii, do której się wchodzi.
Wychodzi też na to, że to polityczna intryga na dużą skalę, więc czekam na rozwój akcji.
Tyle ode mnie.
Pozdrawiam!